16 maja 2018

Intymne życie korektora





Po błędach mnie poznacie.

Skursywieni spotykają na swojej drodze czasami artystów – czasami dosłownie na nich wpadają, bo kuchnia w naszym mieszkaniu jest dość wąska, czasami mniej dosłownie wpadają na nich w szkole, pubie czy gdziekolwiek. Skursywieni lubią swoich artystów, i z niektórymi utrzymują stosunki, które można by nazwać przyjacielskimi, jednakże straszny problem mają zawsze z oglądaniem, słuchaniem i analizowaniem ich prac.

Za pierwszym razem zawsze przerażająca jest osoba, która nagle, tak bez przygotowania psychicznego, wysyła ci swoją muzykę, wiersze, opowiadanie (zazwyczaj do korekty), pokazuje rysunki i obrazy. Kontakt z dziełem czyjegoś namysłu i fantazji to zupełnie co innego niż kontakt z człowiekiem, którego uważacie za znajomego – w tym drugim przypadku widzicie kolor włosów, nietypowe albo typowe ciuchy, uśmiech albo jego brak i szerokie brwi. W tym pierwszym przypadku dotykacie żywej materii czyjegoś mózgu i emocji, i pół biedy, jeżeli należą one do nieznajomego ci gostka, który i tak zaraz pojedzie w dalszą trasę koncertową po Europie, a potem zaszyje się w jakiejś Danii czy Irlandii. Ale nie, one należą do twojego znajomego, na którego musisz potem jakoś spojrzeć w szkole czy na uczelni, mimo palącego wrażenia, że dowiedziałeś się o nim troszkę za dużo.

Ludzie miewają problemy z mówieniem szczerze o sobie, szczególnie o problemach i uczuciach, ale często nie mają problemu, by przełożyć to wszystko na język sztuki i pokazać ci – zrozumiałe, że nie każdy odczuje tu tą intymność, ten pierwszy odruch strachu przed odkryciem kogoś z jego uczuciowością, ale możecie sobie powyobrażać, że czasami faktycznie tak jest. Szczególnie jeżeli samemu się jest osobą dość skrytą. Skursywieni doskonale rozumieją ideę grania w maskach czy pisania pod pseudonimami. Jednakże jest taka grupa ludzi, przed których wzrokiem nic i nikt się nie ukryje.
Korektorzy i redaktorzy.

Wredne dranie w grubych brylach będące czystą esencją czepiania się. A jednocześnie biedni ludzie, których nic na świecie nie ominie. Zanim wybierzecie ten zawód zastanówcie się, co będzie w stanie przetrawić wasza psychika. Bo niewinne literówki, które robią bystrzy inaczej ludzie w Internecie to wierzchołek góry lodowej, z którym nie będziecie mieć raczej kontaktu w normalnej pracy (wbrew pozorom ludzie nie są aż takimi debilami). Poza tym, gdy ktoś nie umie napisać słowa bez błędu, to pobłażliwość wobec niego włącza się automatycznie – sprawdzasz go sobie, pośmiejesz się, kilka najciekawszych błędów wyślesz kolegom i jakoś to leci. Są gorsze przypadki.

Na początku pracowania w edytorskim kole naukowym dostałam tekst, który nadal uważam za najgorszy w życiu. Był napisany fatalnie. Zdania potykały się o siebie i łamały sobie nóżki. Styl dawno poszedł chlać. Cały fragment skopiowano bezczelnie z Wikipedii bez żadnego przypisu czy odniesienia, a do tego brzydko włożono w całość, przez co zachowywał się jak nerka wszczepiona zamiast płuca. Co gorsza, temat był taki raczej uważany przez ludzi za delikatny, czyli o samobójstwach, co nie przeszkadzało autorowi w poważnym tekście dorzucić na zakończenie denny i mulisty śmieszek z samobójstw, powodujący u czytelników lekkie mdłości. Jedno zdanie musiały analizować trzy studentki, zanim w ogóle wpadnięto na trop, co ono może chcieć przekazać. Pomijając fakt, że skursywieni mają pewne obeznanie w poruszanym temacie i nietrudno było im zauważyć, jak autor generalizuje, nie podaje źródeł, powołuje się na przestarzałe badania, upraszcza, ogólnie dobry temat przeciska przez siatkę swojej głupoty i cieszy się, jak ładnie wyszło. No ble.

Jeżeli poświęciłam na ten opis aż akapit, to wiedz, że coś się święci.

Czas, który z biedną M. poświęciłyśmy na ten szajs, był jakoś o połowę dłuższy niż potrzebny na napisanie tego od nowa. No po prostu świetny start. A świadomość, że czasopismo, do którego to pójdzie, nie zawsze wprowadza nasze poprawki (i jeszcze zgadza się na drukowanie takich paskudników), nie poprawiała sytuacji. W głębokiej frustracji (i w głębokim dole śmieszkowania z autora) zerknęłam na nazwisko gałgana, który to stworzył, znalazłam go na facebooku i chwilę zastanawiałam się, czy nie napuścić na ziomka jakiegoś fejkowego konta, no ale bądźmy dorośli. Poza tym facet studiował medycynę. „Nie musi umieć pisać – pomyślałam – a durne śmieszki i zawłaszczanie własności intelektualnej może mu przejdą z wiekiem”.  PS. Dostałam ziomka kolejny tekst i w śmieszkach z martwych się niestety tylko rozwija.

Każdy zawód ma, moim zdaniem, jakąś swoją tajemnicę. To, czego jego przedstawiciele nie mówią nikomu, zmuszeni etyką albo własnym sumieniem do milczenia, ukrywania, nie mówienia światu, kto jakie miał grzechy a kto jaką grzybicę. W przypadku korektorów nie jest to raczej regulowane prawnie ani społecznie (bo kto niby myśli o tej grupie zawodowej), ale mam wewnętrzne poczucie, że tak powinno być. W błędach człowieka też siedzi sporo jego duszy, i to przeważnie tej strony, której wolałby nie ujawniać. W błędach siedzi to, czym bardzo łatwo ośmieszyć, co doskonale widać w tych komicznych gównoburzach w Internecie, gdy jedne australopiteki wytykają drugim ortografy w komentarzach.

Pomagałam też kiedyś w innym czasopiśmie, które było związane ze środowiskiem trochę mi znanym, i znalazłam w nim tekst dość specyficzny – patrzę więc na nazwisko – o, znam gościa. Fajną muzykę robi. W zasadzie błędy też. Dawno nie widziałam tylu różnych opcji cudzysłowów użytych w jednym tekście (to znaczy – znaków mających być w wyobraźni autora cudzysłowami). Zadumałam się – nie możemy od nikogo wymaga poprawności. W końcu stracilibyśmy przez to pracę. Lubię ludzi, którzy nie chcą albo nie mogą nauczyć się tego, czego ja się nauczyłam, bo przeważnie dają mi pieniądze na nowe książki i głupie rzeczy. Ale czasami muszę wchodzić w czyjś intymny świat anarchii cudzysłowów, połamanych zdań, dziecinnych błędów, okropnej maniery językowej, i gwałtem zmuszać to wszystko do ruszenia tyłka i ustawienia się w szeregu. Żeby inny ludzie tego nie zobaczyli. Żeby nie wykorzystali tego do wrednych celów. Czyli w zasadzie tak samo jak z tą grzybicą, brakiem przedniego zęba albo nieładnymi grzeszkami, które chętnie przytuliłaby opinia publiczna, ale ktoś stoi na straży, ktoś milczący, kto bardzo stara się nie odszukiwać najgorszych autorów na fejsie, nie odnosić się z pogardą dla ludzi piszących Tytuły W Ten Okropny Sposób, nie widzieć na miejscu człowieka tych wszystkich brakujących przecinków. A co będzie dalej?

Mam nadzieję, że zobojętnienie, oby nie zmendowienie się.

PS. Nie ufam gadaniu w stylu „Czemu się wstydzisz u lekarza, myślisz że oni o tym rozmawiają, jakie ty masz problemy?” W księgarni, w której pracowałam, każdy fakt kupienia przez kogoś którejś z ciekawszych książek erotycznych był odnotowywany śmieszkami na zapleczu. Jestem przekonana, że znudzeni ludzie pracy przyglądają się bardzo bacznie swoim klientom, żeby mieć potem co opowiadać przy piwie (w końcu sama bym tak robiła).

***
W momencie publikacji tego wpisu mamy ze skursywionymi 80 lubiejek na fejsbuczku – nigdy nie spodziewałam się takie splendoru i czuję się wręcz zbyt energiczna z powodu motywacyjnego kopa do pracy na blogiem! Szczególnie nad szatą graficzną. Grafika z boku się zmieniła na świetny portret autorstwa Pianki, ogarnijcie, jakie jeszcze ładniutkie rzeczy tworzy!

Chwilowo mam kłopoty z robieniem zdjęć, o czym pisałam na fb, jak i z czytaniem książek. Spodziewajcie się recenzji klasyki, gdy przebrnę przez kilka najnowszych lektur. To już ta epoka, żeby spokojnie Wam o niej pisać, czyli Młoda Polska. :3 
Pozdrawiam serdecznie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia