Gdyby nam za to płacono, zaczęlibyśmy tę recenzję
od:
„Kto z książkoholików nie marzył kiedyś o pracy w
księgarni, wyobrażając sobie, jak godzinami czyta w wygodnym fotelu za ladą,
przerywając lekturę tylko po to, żeby porozmawiać ze swoimi sympatycznymi i oczytanymi
klientami o najnowszej książce niszowego pisarza czeskiego czy laureatach
nagrody literackiej? Shaun Bythell, w przezabawnej i błyskotliwej książce „Pamiętnik
księgarza” (Wydawnictwo Insignis) rozwiewa te wizje niczym szkocką mgłę nad
ranem, opowiadając o walce z wszędobylskim Amazonem, wrednymi klientami, tymi
okropnymi ludźmi, którzy wolą Kindle, i niebanalnej codzienności antykwariatu ze
szkockiego miasteczka Wigtown.”
Ale nam nie płacą, możemy więc postarać się, żeby
ten blog nie przypominał portfolia copywritera, a zamiast recenzji napisać Wam
subiektywny esej, dlaczego akurat nam nieszczególnie podoba się „Pamiętnik księgarza”, i uważamy tę książkę za
coś mieszczące się w kategorii „prezent na święta” przy lekkim marnowaniu
papieru.
Po opisy, o czym jest książka, to nie do nas. Wielu
blogerów na pewno zrecenzowało ją za pomocą dwóch własnych zdań i blurba właśnie
po to, żebyśmy my nie musieli tego robić (ale jesteśmy dzisiaj cyniczni – zaraz
wyjaśnimy, dlaczego). Warto jednak wspomnieć, że Shaun Bythell napisał ją na
podstawie własnych wspomnień – w zasadzie jest to jego dość starannie
prowadzony dziennik z roku 2014 – ściśle umiejscowiony w czasie i przestrzeni,
wśród konkretnych ludzi, w konkretnym mieście związanym z konkretnym festiwalem
książkowym. Jego antykwariat jest też nieco znany, na facebooku z łatwością go znajdziecie
i dowiecie się, jak my teraz, że za 20 minut zamykają (chyba nie zdążymy, kolega
zajął teleport i nie chce wyjść), oraz że ma sporo obserwujących. To bycie na
widoku publicznym ma swoje wady i swoje zalety.
Shaun w pisaniu książki wspomógł się głównie swoim
ironicznym poczuciem humoru i podejściem do ludzi, które najlepiej opisać jako
bycie okropnym dla tych, którzy są okropni dla ciebie, rozmieszane starannie z
dawką bezczelności. Praca z ludźmi bez wątpienia jest przyjemniejsza, kiedy
nikt nie może cię zwolnić za pyskowanie klientom, a ty dodatkowo masz do tego naturalne
predyspozycje. To jest całkiem urocze. I zaraźliwe.
***
Lubimy, kiedy książki są zaraźliwe. Ta zaraża też
chęcią czytania – jak powstrzymać się o czytania, kiedy czytasz o tak wielu
fascynujących tytułach? Problemem może być fakt, że zaraża chęcią czytania
czegoś innego, niż ona sama.
***
Wigtown to naprawdę mała miejscowość. Szybko
sprawdziliśmy, i według Wikipedii nawet Kiszkowo (woj. wielkopolskie, straszna
dziura, właśnie w niej siedzimy) ma więcej mieszkańców. Brakuje nam wiedzy o
Szkocji, żeby zrozumieć, jakim cudem w Kiszkowie nie utrzymują się nawet
lumpeksy, a w Wigtown utrzymują się księgarnie, ale to musi być intrygujące.
Ważne jest to, że w tak małej miejscowości wszyscy się znają, i najfajniejszą,
najbardziej uroczą i zabawną częścią książki jest właśnie ta małomiasteczkowość,
wszyscy znajomi, którzy wpadają do sklepu, pomagają, przeszkadzają, kupują,
tynkują, piją piwo i śpią w sklepie, jak akurat nie chce im się wracać do domu.
Wpadają też często znajomi autora, organizatorzy festiwalu i znajomi znajomych
ze wszystkich stron świata. Charakter autora zdaje się idealnie pasować do
takiego kolektywnego, opartego na bliskich relacjach życia. A jakie to daje
pole do popisu dla bystrego obserwatora ludzkich charakterów!
Nie obawiajcie się, do czytania jej wcale nie jest konieczny alkoholizm. |
***
Może to też działać na niekorzyść – nie wiemy, czy
to tylko my się czepiamy, ale odnosiliśmy wrażenie, że autor jest bardzo
ostrożny w opisach ludzi, szczególnie znajomych, co wypada często dość sztywno.
Szczególnie że ma skłonności do powtarzania po wielokroć tego samego – np.
jeden z przyjaciół za absolutnie każdym razem jest przedstawiany z imienia oraz
jako wytatuowany poganin – obu tych rzeczy dowiadujemy się przy pierwszym
spotkaniu z nim, i zaprawdę, starczy powiedzieć raz. Informacje o festiwalu
książkowym organizowanym w miasteczku i antykwariacie również są powtarzane po
wielokroć i tak sztywno, jakby autor bardzo starał się zrobić im reklamę i nie
dodać nic, co mogłoby być uszczypliwe albo nietaktowne. Powtarzanie informacji albo
narzekań na Amazon, które nic nie wnoszą, strasznie nas męczyło.
***
Amazon – w Polsce sprzedaż książek nie funkcjonuje
jeszcze w taki sposób, jak opisuje to Bythell; nasz rynek ma swoje bolączki,
ale problem tego, że ludzie kupują wszystko przez Amazon i księgarnie muszą być
mu podległe u nas jeszcze nie powstał. Z naciskiem na jeszcze. Ta część nas najbardziej
zainteresowała. Daleko nam do strzelania do czytników, ale przyszłość niezależnego,
różnorodnego rynku książki bardzo nas martwi i warto poczytać, jak to wygląda
gdzie indziej. Wielu może to jednak znudzić albo wydać się takim staruszkowym
gadaniem kogoś nieprzystosowanego do nowej rzeczywistości. Tak też może być.
***
Inny lokalny koloryt nam w Polsce niedostępny –
autor wspomina, że jego najstarsza książka jest z 1501 roku i wydała go wenecka
oficyna Manucjusza. No kurcze, Manucjusz! Dla kogoś, kto wychowywał się na
antykwariacie w Bydgoszczy... W Poznaniu nie jest lepiej, może Kraków,
Warszawa, są w stanie zaoferować naprawdę stare książki, ale ogólnie ten kraj
nie jest szczególnie szczęśliwym miejscem do przechowywania cennych kawałków
zapisanego papieru. Zazdrościmy, oglądając jakie książki prezentuje na
facebooku Bythell.
***
To nie jest tak, że książka jest nudna. Nie jest
też tak, że jest ciekawa. Ot, cały problem – chociaż tematyka jest interesująca,
potencjału nie ma. Mamy wrażenie, że tak pamiętnikarski styl nam zupełnie nie
leży. Odrobina fabularyzacji by nie zaszkodziła; nasze życie nie jest nigdy aż
tak interesujące, jak jego podkolorowana fabularnie wersja. Żeby to dobrze
wyjaśnić – czytanie o okropnych klientach albo fajnej relacji ze
współpracownikami jest super, ale czytanie o każdej naprawie vana, wyjeździe na
ryby, opiniach na Amazonie, pakowaniu wysyłek, odwiedzinach znajomych, wyjściu
do kina czy podwożeniu kogoś do miasta jest już na trzeciej stronie strasznie
nudne. Szczególnie, gdy ma formę notatek mało refleksyjnych, raczej suchych i
notowanych na szybko. Od połowy książki głównie przelatywałam ją wzrokiem, żeby
to wszystko pominąć, jeżeli nie jest istotne dla głównego tematu książki.
Brakowało nam w niej porządnego redaktora, który
by jednak doradził wywalić trochę z tych suchych faktów, zostawić samo mięso
księgarniowe, może dorzucić więcej refleksji na różne tematy albo opisów
miasteczka i okolic, wzajemnych stosunków lokalnych – żeby podkreślić
klimatyczność miejsca akcji. Brakowało nam też dobrego polskiego korektora,
który by poprawił niefortunne sformułowania i literówki.
***
To jest trzecia strona tej recenzji i naprawdę nie
powinniśmy tyle pisać o książce, którą się kupuje po to, żeby przeczytać w
jeden dzień i natychmiast zapomnieć, ale jednak zmarnowano na nią sporo
papieru, więc nie powinniśmy pomijać jej kilkoma znudzonymi frazami.
Podsumowując: to jest całkiem sympatyczna książka,
zdecydowanie bardziej na czytnik lub wypożyczona, bo życia zdecydowanie nikomu
nie zmieni. Nadaje się na prezent dla praktycznie każdego czytającego,
szczególnie gdy zupełnie nie znacie jego charakteru i preferencji. Np. na
Wigilię klasową. Albo nagrody książkowe. Może nie sprawdzić się jako relaks,
nas nieszczególnie zrelaksowała, raczej zmęczyła, ale to dlatego, że jesteśmy
wredni i łatwo się nudzimy. Nie musicie się nas słuchać. Aha, bardzo doceniamy
autora za taki pomysł promocji księgarni. Chętnie wpadniemy, jak znajdziemy
gdzieś bardzo tanie loty/teleport/dużo pieniędzy na ulicy.
A za książkę musimy podziękować, po pierwsze Bardziej lubię książki niż ludzi, od której ją dostaliśmy w ramach rozdania na
insta, po drugie Piotrowi, na którego adres ją wysłaliśmy, z braku adresu
własnego, i sąsiadce Piotra, która ją ostatecznie odebrała od listonosza.
Dziękujemy! Zamierzamy puścić książkę w dalsze, ekscytujące przygody, więc
jeżeli ktoś z Was jest z Poznania i chce ją dostać, zapraszamy do kontaktu! (Za
darmo, musisz tylko się z nami zgadać i przyjść pod akademik. Serio. Książkami
chętnie szastamy na lewo i prawo.)