Ta książka ma praktycznie
wszystko, czym powinno odznaczać się militarne science fiction – wartką fabułę,
ciekawych bohaterów, których losy nas przejmują, straszliwą katastrofę z
przeszłości, dobre i logiczne opisy walk i uzbrojenia, pojawiające się od czasu
do czasu pytania o sens wojny i sens człowieczeństwa – a nad tym wszystkim
czarny bezwzględny kosmos.
Tak bym to napisała, gdyby mi za
to płacili. Ale jak na razie stroną wyzbywającą się polskiego złotego byłam ja,
więc nie silmy się o styl i godność.
Książka z typu „fabularnych”,
czyli bez fabuły nie istnieje i można ją spoilerować. Wystarczy więc krótkie
spojrzenie na akcję: jest sobie wojna między USA a Unią Europejską, jest sobie
kosmos, więc chyba można się domyślić, że nie będą wysyłać sobie nawzajem
nadziewanych pralinek, tylko nadziewać siebie odłamkami. Intrygujące w tym
świecie jest to, że ludzie nie używają Sztucznej Inteligencji z powodu złych
doświadczeń z pewnej katastrofy. „Gambit” to część pierwsza dłuższego cyklu i
kończy się tak, że na pewno poczujecie potrzebę kupienia drugiej części, więc
może najlepiej od razu cały cykl „Algorytmy wojny” zaplanować w najbliższym
budżecie. Fabuła zdaje się spójna, mimo kilku palących pytań, np. jakim cudem
UE przetrwało i gdzie się, do licha, podziała Rosja. Autor tworzy też w sposób
bardzo pomysłowy strategię wojenną obu bloków, muszę przyznać, że ja byłam
zaskoczona za każdym razem, aczkolwiek nie jestem tutaj jakimś wyznacznikiem –
książki z fabułą nie są moją specjalnością. Przy „Gambicie” postarałam się
jednak całą zrozmieć i nie traktować jej jako dodatek do ciekawszych elementów.
Bo ciekawszych elementów
zasadniczo nie ma. To nadal militarne s-f i autor nie widzi potrzeby
wychodzenia ponad to. Podrzuca bohaterom moralne dylematy dotyczące wojny czy
granicy człowieczeństwa (dość typowy motyw „czy Sztuczna Inteligencja to już
człowiek?”), ale nie buduje na tym żadnej ważnej osi fabuły. Na psychologii
bohaterów też nie. Mają oni swoje cechy charakterystyczne i da się ich polubić,
przejmować ich losami, ale przeważnie są zarysowani dość grubymi liniami i
możliwi do opisania jednym słowem. Jest ich dość sporo, już na starcie trzeba
zapamiętać wszystkich znajomych z oddziału głównego bohatera, i w tym jednocechowość pomaga. Łatwo też się
domyślić, co kogo spotka w przyszłości. Czytając miałam wrażenie, że obserwuję
tę wojnę z punktu widzenia nieszczególnie rozgarniętego żołnierza, który nie
wgłębia się w niuanse psychologiczne swoich kumpli, tylko stara się przetrwać i
dokopać tym drugim. Czy to wada książki? Cóż. jak chcecie. Dla mnie nie. Nie
wymagam od każdego żołnierza bycia filozofem.
Co lubię w polskich s-f?
Nazwiska. Zaskakuje mnie, że autor nadal umieścił narody w swoim świecie (około
2200 roku), ale okey. Jak już umieścił, to je podkreśla, dlatego bohaterami są
Polak, Hiszpan, Finka, Mołdawianin... Dość rzadko spotykam takie rozróżnienie.
No i bawią mnie polskie nazwy różnych maszyn. To takie z innego świata dla
człowieka urodzonego i wychowanego w momencie, w którym Polska zachłysnęła się
Zachodem.
Recenzje wskazywały na
podobieństwo „Gambitu” do „Obcego”. Cóż. Jest ponuro i klaustrofobicznie, ale
nie z powodu ciasnych korytarzy, a raczej z powodu wszechobecnej mgły unoszącej
się nad błotnistą planetą. Można by ironizować, że jest to trzysta stron o
tarzaniu się w błocie, i to bardzo
bliskie prawdy. Bagno dodaje ciężkości tej książce, nie pozwala na żadną
idealizację wojny czy pokazanie jej jako zabawy dla dużych chłopców. Dodaje
dramatyzmu do zmagań z rzeczywistością. To, w pewnym sensie, książka trzymająca
czytelnika blisko ziemi. Z głową w błocie: „Siedź tam i poznawaj prawdziwy
świat!” Dzięki temu jest autentyczna, mimo niedociągnięć, mimo pewnych
nieracjonalności.
A teraz, drogie dzieci, spójrzmy
na okładkę i zacznijmy szukać dobrego miksera, bo na raka oczu, jakiego zaraz
dostaniemy, tylko brutalne środki zadziałają.
Aaaaaaaa? |
Okładka jest straszna, nie wiem,
czy bardziej płakać nad wystającymi stringami dziewczyny, czy nad tym fontem,
który kojarzy mi się z jakimś archeologicznym etapem rozwoju s-f. Jestem pewna,
że znaleźli go w Internecie pod nazwą typu „space and war”. Co gorsza, rysunek
z okładki się wszędzie powtarza i zaprawdę nie da się przed nim uciec. W środku
książki wcale nie jest lepiej. Marginesom odebrano ostatnie ziemie i zmuszono
do emigracji za chlebem, interlinia mała i wynędzniała, sporo podtytułów i
tytułów, które są wciśnięte na siłę i zupełnie pozbawione światła... Jeżeli chodzi
o klaustrofobię, to te tytuły mają ją na pewno. Błędów nie znalazłam za dużo.
Chyba wystarczy oprawić książkę w ładny papier i będzie się dało na nią
patrzeć, ale nie po to kupuję książki (i to nowe!) żeby je chować w papierze i
sama projektować im okładki.
🔺🔻🔺🔻
Podsumowując:
u mnie dostaje kategorie: zacne czytadło, fabularne, porządne s-f, z grubsza
racjonalne, bohaterowie pół na pół, albo wejdą, albo nie.
Pierwsza prawdziwa recenzja, absolutnie nie wiem, co o niej myśleć. Podejrzewam, że muszę wyrobić sobie jakiś schemat recenzowania, który po pewnym czasie stałby się naturalny dla czytelników, więc wybaczcie, ale trochę to zajmie i związane będzie z wieloma eksperymentami. Na razie najbardziej podobają mi się zdjęcia na tle mojego parapetu, z towarzystwem zielska uprawianego przez moją współlokatorkę. To takie brutalne, ten parapet i te paskudne sukulenciki, mech czy co ona tam trzyma. A ta doniczka po prawej to mój Martinus!
Wymyśliłam z grubsza jakimi kategoriami się posługuję w ocenie. Nie zamierzam wprowadzać oceny za pomocą cyfr, uważam to za tak samo głupie jak pytania zamknięte na teście z poezji.
kategorie wg skursywionych
czytadło: podłe, średnie, zacne
literatura: średnia, głęboka,
zatrważająca
fabularne/kiepsko
fabularne/niefabularne
porządny gatunek/słaby
gatunek/nudny gatunek
irracjonalne/racjonalne/nie
rozumiem/prycha na racjonalność
bohaterowie wejdą/nie
wejdą/zbędni/prychają na ciebie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz