Tygodniki, miesięczniki, dwutygodniki, dwumiesięczniki, kwartalniki i co jeszcze sobie wymyślicie. Zbiór krótkiej formy z tematyką, zainteresowaniami i celami wypisanymi już na okładce. Wydają je instytucje naukowe tak poważne, że głupio mi zostawić serduszko pod ich wpisem na fb, oraz zupełni amatorzy, wśród których, na wzór zespołu, ten najbardziej przebojowy pisze teksty, ten artystyczny robi zdjęcia, a ten nudny korektę. Nie trzeba mieć pieniędzy na drukowanie ich. Można publikować je w internecie. Można wcisnąć w szkole, że koniecznie potrzebujecie czasopisma szkolnego, a potem pisać w nim co dusza zapragnie. Analogicznie można pokręcić ze swoim uniwerkiem, fandomem, klubem, każdą grupą zorganizowaną. Czasopisma żyją wśród ludzi. Czasopisma są wszędzie. Uwielbiam czasopisma. Dostarczają wiedzy i rozrywki często niedostępnej gdzie indziej, są tanie lub za darmo i dają niesamowite możliwości rozwoju. Chociaż, jeżeli ograniczysz się tylko do tego, co stoi w Empiku na półce, możesz się troszeczkę rozczarować.
Czasopisma dzielę umownie na trzy rodzaje.
Pierwszy to te dostępne w internecie w formie portali, blogów itd. (nazywam je
czasopismami bardzo umownie, dla ułatwienia). Tu będzie dwutygodnik.com czy
"Kultura u Podstaw".
Drugi rodzaj to takie, które są w
internecie za darmo, ale można je też pobrać w formie pdf. albo kupić wersję
papierową, jeżeli Ci się akurat uda. Tutaj "Smokopolitan" czy
"Kontent".
Trzeci rodzaj to papierówki, takie
tradycyjne, drukowane, które można dostać w Empiku (czego ja jak zwykle nie
robię, stawiając na kioski, ale zapewne dla wielu Empik to jedyna opcja).
Na dobry początek zajmijmy się grupą
trzecią, która ze zrozumiałych powodów finansowych jest najmniej liczna w moim
życiu, i o której niestety regularnie zapominam, więc nie mogę powiedzieć,
żebym miała jakąś specjalnie cudowną kolekcję (zresztą, nie zmieściłaby się u
mnie pod łóżkiem).
„Nowa Fantastyka”
Kilka, może kilkanaście lat wstecz. Mała
ja czekam z niecierpliwością, aż dziadek wróci z miasta. Zawsze przywozi mi
nowy numer. Na wsi nie da się dostać takich rzeczy, są tylko czasopisma dla
gospodyń domowych: „Moje Kwoki”, „Piękny Ogród” czy takie tam, oraz te dla
panów, zakrywane subtelnie kartką papieru z napisem 18+ i stawiane na
najwyższej półce, ale ja jestem bardzo wysokim dzieckiem, więc i tak wiem, o co
chodzi. Wyczekiwanie na nowy numer ma w sobie coś mistycznego. Kształtuje mnie
od najmłodszych lat, za co jestem „NF” bardzo wdzięczna...
No dobra, prawdą w powyższym opisie jest
tylko to, że na wsi nie da się nic dostać. Ostatnio czytałam kogoś wspomnienia
w takim stylu i zatęskniłam za tym, czego nie było. Fantastyką najlepiej
zarażać się w młodości, tak myślę, gdy ma się otwartą głowę i pierwszy raz
słyszy się o elfach, podróżach na księżyc i bohaterach ratujących księżniczki.
Nie widzi się kiepskiego stylu wielu pisarzy nie widzi się głupich tez,
rozpadającego się w szwach świata przedstawionego, stereotypów – widzi się
przygodę, przygoda jest najważniejsza i najcudowniejsza.
Ale zaczęło się tą całą przygodę nieco za
późno, już po poznaniu Pratchetta, już na tym etapie, gdy bardziej kpisz i
szukasz, niż łykasz wszystko, co ci podadzą. Było się niewdzięcznym neofitą,
przekonanym o swoim wybornym guście do literatury, było się neofitą jednak
bardzo zagubionym w świecie milionów lepszych i gorszych książek, filmów,
seriali, komiksów, gier...
I właśnie do tego przydają się konwenty (o
których na pewno będę pisać, bo to jedna z nielicznych rzeczy które kocham na
dobre, na złe i na koedukacyjne prysznice) oraz takie pisma jak „Nowa
Fantastyka”. Do rozróżnienia. Do pomacania po okładce. Posłuchania, co na ten
temat mają do powiedzenia starzy wyjadacze.
Można by narzekać. Że nigdy nie wiadomo,
jakie opowiadania się trafią, że wśród wielu przeciętniaków trafia się jedno
dobre; że elementy felietonistyczne nie są specjalnie zachwycające, że to samo
znajdzie się w internecie. Tak, przyznaję rację. I opowiadania, i artykuły na
różne tematy znajdziesz w internecie, bo papierowe czasopismo nie jest w stanie
udźwignąć tak szerokiego materiału jak fantastyka i fantastyka naukowa, i
komiksy, i gry itd. Ale samodzielne poszukiwania interesujących nas rzeczy też
do najłatwiejszych nie należą.
„Nowa Fantastyka” jest świetną podstawą.
Jest „zapożyczoną” nostalgią za „dawnymi czasami” zbierania papierowych
czasopism. Pozwala wyłapać ciekawych autorów oraz obiecujące debiuty i
skutecznie stalkować ich potem po bibliotekach i w tanich księgarniach.
Jak na dyszkę miesięcznie to jest
zaskakująco dobry interes.
PS. Ale mogliby dodawać plakaty czy coś.
Moje wewnętrzne dziecko tęskni za czymś w rodzaju plakatów Nirvany w Bravo.
miesięcznik;
9,99 zł
„Książki. Magazyn do czytania”
W środowisku
księgarsko-recenzencko-kulturalnym jestem dość ogarnięta i staram się na
bieżąco śledzić obecne trendy, nowości i przepychanki. Jednak znowu – ten
autorytet słowa drukowanego! „Książek” nie darzę taką estymą jak „NF” i
przeważnie kupuję je przeterminowane, nieaktualne i spóźnione, bo zapominam
albo szkoda mi kasy i łudzę się, że powstrzymam się przed rzucaniem hajsem na
widok wszystkiego, co ma okładkę i zwierciadło zadruku.
„Książki” pomagają mi ułożyć sobie w
głowie obecny rynek wydawniczy i znaleźć nowe tropy i zainteresowania.
Największy błąd, największa tragedia, to zamknąć się w jednym gatunku, w jednej
estetyce, w jednym kraju czy pisarzu. I
mimo to nadal wciskać, jaki to jesteś fajny i inteligentny, bo umiesz
odcyfrowywać literki.
Dlaczego akurat „Książki”? Bo jednak
jestem trochę leniwa (i trochę biedna), i niekoniecznie stać mnie na kupowanie
wszystkiego o książkach, co wychodzi. A akurat ten magazyn jest teraz
dwumiesięcznikiem (bardzo wygodnie) i jest bardzo kiepsko aktualizowany w mojej
bibliotece, więc już lepiej kupić. Inne dziwa mogę sobie czytać na Ratajczaka,
a tej nieco przerażającej i odrealnionej czytelni wyłożonej ciemnym drewnem, w
której zawsze mam wrażenie, że jestem bohaterką jakiegoś obrazka
okolicznościowego.
Co może w „Książkach” irytować? Że tak
powiem, opcja polityczna, bo jednak jest to magazyn związany z „Gazetą Wyborczą”,
i nie udawajmy, że nie jest skierowany do grupy odbiorców o określonych
poglądach. Zawsze będzie więc nieco zamknięty w swoich przekonaniach i swoim,
że tak powiem klimacie intelektualnym. Ale jeżeli nie mamy zdecydowanie innych
poglądów to możemy się na to nie spinać albo w ogóle tego nie zauważać, bo też
po co. W klimatach prawicowych nie znam żadnej gazety, która dobrze pisałaby o
kulturze. No ale jestem młodym słoikiem z
Poznania, więc przez większość czasu tonę w lewicy i mogę nie znać innych
klimatów.
Nie przeczytacie w „Książkach” o każdej
nowej publikacji i nie zbudujecie sobie gustu do literatury, ale nad internetem
mają tę przewagę, że są pisane przez ludzi faktycznie wykwalifikowanych i
znających się na rzeczy.
PS. I mają świetny papier.
dwumiesięcznik,
11 zł chyba
Czasopisma papierowe są lekkie,
sympatyczne i łatwo zwijać je w rulonik, by atakować pająki i ludzi, więc mają
kilka niezaprzeczalnych zalet. Świetnie nadają się też na podróże pociągiem (jedna
„NF” to dla mnie droga z Poznania do Krakowa) oraz na ten czas sesji, kiedy nie
masz czasu na oddychanie, a co dopiero czytanie, ale chciałbyś nie zostać
analfabetą literackim. Ładnie i staroświecko wyglądają pod łóżkiem i można je
dewastować bez komentarzy ludzi, którzy mają fioła na punkcie świętości
papieru. Nie należę do nich, huehuehue.
Ale czy w erze smartfonów mają prawo bytu? Szczególnie że starzy fani
zapewniają nas, że kiedyś to było, a teraz to sam szajs i w ogóle kijem by nie
dotknął?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz