Każdy, kto pracował w pracy mało wymagającej, chwilowej i
niestałej, czyli przeważnie na ulotkach albo jako żywa i nieco zmęczona reklama
na starym mieście, tudzież wielki kubełek chińskiego żarcia, zna pojęcie
tygodniówki i masę emocji, które się za nim kryją. Tygodniówka to młodość – bo
nikt dorosły i poważny nie zgodziłby się na taką pracę. Tygodniówka to wolność
– odbierasz ją w piątek, połowę wydajesz na zupełnie zbędne ci książki i
żarcie, a za resztę możesz jechać i na koniec świata, i już się w pracy nigdy
więcej nie pokazać. Tygodniówka to też rzecz nieco gówno warta, bo stawka za
godzinę pracy rzadko wynosi więcej niż 10 zł, i utrzymać się, spełniać się albo
godnie prowadzić się za tygodniówkę nie da. Tygodniówki są szalone, niepewne i
niestałe, obiecują nieziemskie rozkosze w pobliskiej księgarni; obiecują, że w
piątek będziesz mógł powiedzieć kumplowi, żeby przyszedł po ciebie „do pracy”
(jak jakiś dorosły człowiek!) i będziecie mogli razem iść na lody i posiedzieć
nad wodą bieżącą.
Patrząc na to mniej poetycko, tygodniówki są co tydzień, i
takie też było źródło pomysłu, by nazwać tak cykl cotygodniowych (na razie
dość nieregularnie cotygodniowych) wpisów zawierających formułę dobrze znaną w
świecie blogowym, czyli zbiór artykułów, tekstów, blogów, zdjęć, memów, muzyki
i jakichkolwiek innych towarów, które można podlinkować i napisać o nich kilka
słów.
Przed Państwem pierwsza tygodniówka! Zadbałam, żeby posiada
10 elementów, tak jak 10 pojedynczych złotówek dostawałam za godzinę w swojej
pierwszej niezapomnianej pracy jako Żywa i Głośno Zachęcająca Reklama
Księgarni. Inaczej spec od marketingu szeptanego, chociaż zbyt szeptany to on
nie był, ale wiadomo, że zawsze ufa się temu, co mówi jakaś randomowa
dziewczyna na ulicy.
Tygodniówka na kwietnia początek
Blog, który niedawno
odkryłam i wydaje się bardzo sympatyczny – i, co widać na pierwszy rzut oka –
ładny i w moim stylu. Obiecujący adres.
Halo halo, nowe pismo literackie! Mi jeszcze nie wpadło w
łapki, ale koleżance owszem, i miałam już okazję zobaczyć, że ładnie wydane.
Przy najbliższej okazji zaopatrzę się w nie i chyba rozszerzę wpis o
czasopismach papierowych. „Czas literatury” można nabyć w Empiku i Kolporterze.
„Czas literatury” to nowy niezależny kwartalnik literacki. Pismo nie-polityczne, nie-ideologiczne i służyć ma realizacji celów jedynie literackich. Twórcy pisma, w duchu Międzynarodowej Karty PEN, wierzą, że: „Literatura, aczkolwiek w swojej genezie narodowa, nie zna granic i winna pozostać wspólną własnością narodów, bez względu na polityczne czy narodowościowe wstrząsy.
Wywiad z Łukaszem Kozakiem, czyli gościem który spowodował,
że na mojej tablicy na fb jest stanowczo więcej średniowiecznych rycin niż
zdjęć mordek moich znajomych. Sam tytuł wywiadu powinien dać pełen obraz
sytuacji, więc co tu dodawać – czytajcie.
Recenzja tomiku Kolaże
niemiecko-rumuńskiej noblistki Herty Müller. Tomiku wierszy złożonych ze
słów wyciętych z gazet. Tekst ze „Splotu nieskończoności”, dwumiesięcznika do
którego zapewne wrócę jeszcze w moich tekstach, bo jestem z nim lekko i
pośrednio związana zawodowo, a bezpośrednio związana przez szlachetne miasto
Bydgoszcz, w którym zdarzyło mi się uczyć i chorować na zęby.
Tematycznie – album
„Do Oraju Barwistanu” zespołu (duetu?) Kempa Lubiewski. Skursywieni nie znają
się na muzyce, ale umieją docenić urok tekstu przy owej muzyce wykonywanego.
Dlatego polecamy kawałek „Bromberg”, a najlepiej zrobienie sobie herbatki i
poleżenie z tym albumem na podłodze, gdyż najnowsze badania doniosły, że muzyki
najlepiej słucha się, leżąc na podłodze.
A gdzie to „tematycznie”? Otóż i Kempa, i Lubiewski
publikują w „Splocie nieskończoności”, który to związany jest z wytwórnią płyt,
i ogólni skomplikowana to sprawa, o której pomówimy później. Na razie zapraszam
do smakowania słów i dźwięków.
PS. Bromberg to jedyna właściwa niemiecka nazwa
Bydgoszczy.
Książka, której nie zauważyłam i nie wrzuciłam do
zestawienia kwietniowego, a na pewno znajdzie się gdzieś w moich planach
finansowych, zapewne podkreślona różowym pisakiem. Wydana z okazji roku
Herberta (20 rocznica śmierci) korespondencja Herberta z Szymborską. Kiedyś
myślałam, że czytanie czyjejś korespondencji jest creepy. Teraz widocznie sama
jestem creepy.
Z okazji roku Herberta ktoś tu będzie męczyć swoich
czytelników swoim ulubionym poetą. He he.
Marcin Świątkowski, czyli faktycznie młody poeta, nie
jakiś podrabianiec
Poezja! Jest sobie takie pismo jak „Mały format” które, jak
dla mnie, ma najbardziej epickie ilustracje po tej stronie galaktyki, i
opublikowało poemat niejakiego Marcina Świątkowskiego. Miłośnicy i wyznawcy
„Kontentu” zapewne poznają w tym młodym kawalerze wiceredaktora naczelnego
owego pisma. Przekaz ustny ze środowiska krakowskiego podszepnął nam, że drogi
poeta interesuje się też samolotami, przez co ciekawość odnośnie tych wierszy
wzrosła o jakieś 90%. Poezja i techniczne pojęcia związane z samolotami
bojowymi? Może stać się wszystko.
Polecam też jeden
komentarz pod tekstem, który jest głupi.
Wspomniany poprzednio
szlachetny pan Świątkowski prowadzi też bloga, który spotkał się z wielką moją
atencją. Oto próbka dotycząca czytania poezji współczesnej, która na pewno
wskaże Wam, z jakim to blogiem macie do czynienia.
Zostajemy przy „Małym formacie” i jego marcowym numerze oraz
poezji. Ale najpierw artykuł z Wyborczej, który zainteresował mnie zagadnieniem
instapoetów i spowodował szeroki
uśmiech na szkaradnym ryju, gdy zauważyłam podobną tematykę artykuły w „Małym formacie”
Książkę Anny Ciarkowskiej (wydaną – podobnie jak książkę Kaur – przez wydawnictwo Otwarte) należy już teraz uznać za jeden z najgłośniejszych tegorocznych debiutów, abstrahując od jej poziomu, a skupiając się wyłącznie na spustoszeniu, które zasiała w środowisku poetyckim. Jeśli „Mleko i miód” były Little Boy’em zrzuconym na Hiroszimę, to „Chłopcy, których kocham” są jak Fat Man spadający na Nagasaki.
Rafał Różewicz dość krytycznie odnosi się do sławy i poezji
Rupi Kaur oraz jej polskiej odpowiedniczki, Anny Ciarkowskiej. Przyznaję, że
późno wzięłam się za temat debiutu Ciarkowskiej i książki „Chłopcy, których
kocham”, której dość agresywny marketing targał mnie za uszy od dawna. Na
chwilę obecną dość utożsamiam się z artykułem Różewicza.
Wygląda to trochę tak, jakby poezja miała stać się kolejną odskocznią od trudów codzienności, kolejną krainą czarów, do której można w każdej chwili zawitać. Czymś, co do tej pory wymagało skupienia i wysiłku, teraz miałoby zwalniać z myślenia i wyciągania wniosków z otaczającej nas rzeczywistości, a zatem: stać się kolejną formą rekreacji.
Ale odsyłam też do artykułu, moim zdaniem słabszego, z
„Czasu kultury”, z którym polemikę prowadzi w którymś momencie Różewicz.
Do kogo więc Rupi Kaur kieruje swój tomik? Myślę, że do kobiet przeżywających różne życiowe rozterki, niepewnych siebie, skrzywdzonych i poszukujących otuchy. Pokazuje ona, że życie kobiety bywa gorzkie, ale i nie brakuje w nim słodyczy, jeśli będzie się je świadomie kształtować.
Ostatnie uderzenie w „Mały format” i tekst o Marii
Komornickiej, czyli wskoczmy w czasy dekadentyzmu i zadumajmy się nad losem
artystki, która z własnej woli przez dłuższy czas była mężczyzną. Dla
skursywionych, którzy niebacznie wzięli sobie dekadentyzm i poezję Miriam za
temat pracy semestralnej, jest to wywiad porywający, i temat, którego raczej
nie poruszycie na polskim w liceum.
Musiała wyzwolić się z kobiecości, żeby być bliżej ducha, co jej pomogło być przezroczystą, niewidzialną jako ciało. Męska forma była jedyną, która gwarantowała jej przetrwanie jako twórczyni.
Naczytani i nasłuchani? Nie mogę obiecać na razie, że
tygodniówka będzie stała i cotygodniowa, wyposażona w dobre materiały, bo
sytuacja ekonomiczna jest jaka jest, wiadomo. Czyli raz jest, a raz jej nie ma.
Ale uważam, że skursywionym potrzebna jest taka forma, która regularnie
spisywałaby w jednym miejscu materiały, które i tak czytam dla siebie i dla
swojej, powiedzmy, edukacji kulturalnej. Uważacie, że to obiecujący cykl?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz