15 kwietnia 2018

Dlaczego jesteśmy skursywieni?




Za dawnych, blogersko-szczeniackich czasów, bywałam często wciągana do zabaw polegających na odpowiadaniu na pytania – znacie je zapewne. Przy zagadnieniach „Dlaczego prowadzisz bloga, skąd taka nazwa, do czego dążysz” itd. z zasady wpisywałam jakieś śmieszki. Dzisiaj, po wielu odbębnionych godzinach marketingu wiem, że niestety ludzie i wyszukiwarki nie ciągną do śmieszków, a do powtarzania stale tych samych fraz, ładnych zdjęć czyjejś mordy na insta, i do autentycznych historii. Zaserwuję więc Wam autentyczną historię, i to nawet napisaną w pierwszej osobie. Cieszcie się.

Skąd skursywieni?

O nazwę jestem pytana najczęściej, i muszę przyznać z ręką na sercu – to nazwa stworzyła tego bloga, a nie ja. Ja tu nie miałam nic do gadania. 

Jeden z moich profesorów mawiał, że tekst trzeba skursywić. Przypomniało mi się to nagle, gdy w okresie frustracji i niezadowolenia z blogów zaczęłam się zastanawiać, czy nie stworzyć bloga typowo hejterskiego, który jechałby równo po złej literaturze w Internecie i był przeciwieństwem blogów istniejących tylko dla sponsorów i łykających bezkrytycznie wszystko, co wydawnictwa im przyślą.

Wiedziałam już, że ta nazwa mną zawładnęła. Nie będę już w stanie o niej zapomnieć czy ją porzucić. Powstało nowe, chwytliwe i sprytne słowo, które domaga się swojego udziału w życiu świata. I nie mogę nim określić jakiegoś malutkiego, niedbale prowadzonego bloga, który ma być tylko pobocznym projektem mojej frustracji. To byłoby gorsze niż zmarnowanie. Muszę stworzyć coś dobrego, włożyć w tego bloga więcej energii i chęci niż w poprzedniego, robić lepszą korektę (korektor u siebie samego najgorsze błędy przepuszcza, taka prawda), lepsze treści, wreszcie uzasadnić jakoś swój byt blogowy. Wróciłam do domu i szybko stworzyłam nowego bloga, modląc się w duchu, żeby ktoś nie wpadł na to przede mną (i trochę wkurzając się,  że ta chwila olśnienia narzuci mi teraz nową pracę i obowiązki.)

Jak nazwa ma się do bloga?


Jako studentka filologii polskiej, specjalizująca się w edytorstwie, mam skrzywione podejście do książek. Stoję w rozkroku między popkulturą, nauką a kulturą wysoką, i w żadnym z tych środowisk nie umiem się do końca odnaleźć. Jedni uważają mnie za snoba, inni za pasjonata, kolejni za ziomkówę z drugiego roku, która musi stanowczo się jeszcze duuużo nauczyć i poprawić ten okropny język. Nie czytam tylko dla hobby, po szkole oddając się zapomnieniu w objęciach jakiegoś dobrego czytadła, czytam najwięcej na studia albo dla samokształcenia; czytanie to naraz obowiązek i hobby, praca i odpoczynek po pracy. Czytam za dużo, psując statystyki. Czytam klasykę, która dla wielu ludzi jest czymś, co by się chciało przeczytać, ale jakoś nie wychodzi. Nie czytam książek modnych i popularnych, bo są za miałkie, powtarzalne, schematyczne. Nie robię z czytania rytuału a z książek świętości. Czasami nienawidzę książek i mam dość tego, że przez nie psuję sobie wzrok i większość życia spędzę wpatrując się w literki na ekranie albo papierze. Mam skursywione podejście do książek – trochę skrzywione, trochę nie takie, trochę złe.

A dlaczego liczba mnoga?
Myślę przyszłościowo, okey? A bardziej na serio, to ten blog nie ma mieć mocno zarysowanego związku ze mną jako istotą określoną peselem, numerem legitymacji studenckiej czy płcią (przez pewien czas chciałam pisać o sobie w rodzaju męskim, żeby zobaczyć, czy to coś zmieni). Może przez fejsa znacie moje imię i nazwisko, wiecie o mnie jakieś podstawowe rzeczy, ale zachowując bezpieczną liczbę mnogą mogę pozwolić sobie na większy wewnętrzny obiektywizm i kreowanie się na nowo – jako autora/ki/ów bloga. W dzisiejszych czasach ochrona prywatności w Internecie to zabawna i skomplikowana sprawa, więc każdy wybiera sobie i stawia granice, gdzie mu akurat pasuje – albo i nigdzie. 
Poza tym w pierwszej osobie za dużo gadam. 


Nagłówek


O to zostałam zapytana na fb, więc wyjaśniam:
zapis _skursywieni_ w Wordzie oraz na czacie na fb zmienia tekst na skursywiony, ale widać to dopiero po wydruku/wysłaniu treści. Uznałam, że to nawet dowcipne, do tego minimalistyczne i łatwe do skojarzenia. Zastanawiałam się jeszcze nad zaznaczeniem tego znakiem edytorskim, czyli linią falistą, ale ona laikom kojarzy się głównie z błędem, więc nie. 

A krab?
Krab po prostu jest, wybaczcie, nawet ja nie jestem w stanie wymyślić mu jakiegoś wytłumaczenia. Krab jest autorstwa mojego przyjaciela i jakoś często pojawia się w moim życiu, a ostatnio używam go jako znak firmowy na robionych notesach. Skoro dawni drukarze mogli sobie sygnować książki zmutowanymi delfinami, to ja mogę krabem. 

Jeżeli chodzi o misję, cel bloga i takie tam manifesty, zerknijcie do nowej zakładki „O blogu”. Jeżeli chodzi o autora prywatnie, zobaczcie „O mnie” albo napiszcie do mnie na fejsie.

Pozdrawiam

graffiti: Poznań, okolice dawnych zakładów naprawczych taboru kolejowego czy jakoś tak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia