23 kwietnia 2018

Żałuję, że przeczytałam




Z okazji Światowego Dnia Książki i Praw Autorskich po pierwsze przypominam, że prawa autorskie są ważne, i jeżeli wyszedłeś psychicznie z etapu średniowiecza, powinieneś nieco nad nimi podumać i może nawet dojść do konstruktywnych wniosków. Internet tak do perfekcji opracował olewanie praw autorskich, że dawna metoda polegająca na wykradaniu rękopisów z konkurencyjnej oficyny drukarskiej wydaje się niewinną zabawą. 
Po drugie, postanowiłam okazać swoją duszę marudy i wiecznego malkontenta, i specjalnie z okazji tego cudownego dnia, który jest na dodatek poniedziałkiem (co za radość!) powspominać niektóre dawno czytane książki z łezką w oku. Łezką rozpaczy raczej, niż melancholii, gdyż będą to wszystkie pozycje, których chciałabym nie przeczytać. Bo były fatalne, zmarnowały mój czas, zawiodły mnie, nadal próbuję odzobaczyć niektóre sceny albo zwyczajnie przeczytałam je w złym okresie życia i zmarnowałam to niepowtarzalne pierwsze czytanie.


„Mały książę”


To akurat wspomnienie smutne, gdyż przeczytałam tę lekturę jako naprawdę małe dziecko. I zapewniam – dzieci nic a nic z tego nie rozumieją. Ja zwróciłam uwagę tylko na baobaby na planecie, bo byłam dzieckiem lubującym się w tragediach, nieszczęściach i pożodze, więc wizja takich krwiożerczych baobabów była dla mnie czymś absolutnie cudownym. Całą resztę uznałam za absurdalną, zgodnie z moim podejściem, że bycie dorosłym człowiekiem w  ogóle samo w sobie jest absurdalne.  

Po co ja to czytałam...?

Głupie niemieckie książki dla nastolatek


Jest to nazwa ogólna dla wszystkiego, co czytałam na pewnym nastoletnim etapie życia, gdyż nic innego nie było w mojej wiejskiej bibliotece. Książki takowe opierały się na edukacyjnym schemacie pt. „Wypiszmy wszystkie błędy, które popełniają nastolatki, i starannie wyjaśnijmy, czemu ich nie robić”. Traktowały więc o całej gamie rzeczy, które można zrobić źle, i które mi samej nawet nie wpadły by do głowy, za to przekonały mnie, że okres nastoletni to ciągła walka na śmierć i życie z ciążami, narkotykami, starszymi facetami, alkoholem, stalkerami, połamanymi paznokciami, złymi matkami, wpisz co jeszcze chcesz. Niesamowicie żałuję, że zamiast zacząć wtedy przygodę z fantastyką, s-f albo czytać przynajmniej coś ciekawego, ja zapychałam sobie głowę problemami nastolatek... których sama nigdy nie miałam. Nie ma to jak zdrowy rozwój. Za to przekonałam samą siebie, że jestem dziwna, bo nie zachowuję się jak te wszystkie dziewczyny z książek, a wiadomo – dziwna znaczy gorsza. Nie podejrzewałam nigdy, że przez książki leczące z kompleksów nabawię się kompleksów.

„Niemożliwe" Nancy Werlin


Wystarczy spojrzeć na okładkę z brzydką kobitką lewitującą nad zbożem (tudzież mającą bardzo długie łydki albo niskie zboże) żeby domyślić się, że Nobla to autorka za to nie dostanie. Opowieść jest połączeniem łzawej książki o problemach nastolatków (gwałty, ciąże, miłości) z elementami nadprzyrodzonymi – klątwą ciążącą nad rodem głównej bohaterki. Żałuję przeczytania jej, bo nie dała mi nic poza zniesmaczeniem i fałszywym obrazem mężczyzn tego świata jako istot: a) podłych, wstrętnych, nie lubimy ich, b) zajebistych, najlepszych, bez własnego charakteru, służących tylko do usługiwania kobietom. Ile fajnych rzeczy mogłam zamiast tego przeczytać: patrz punkt wyżej.

Czemu to sobie robię?

„Kawa z kardamonem” Joanna Jagiełło


Ostatnia pozycja z działu błędy młodości. Otrzymana, o ironio, od Victora Gimnazjalisty na publikację tekstów (nie moich, a mej siostry). O ironio, bo cóż to za pomysł, żeby zdolnym nastolatkom wysyłać słabe czytadła? Chyba żeby się młode zniechęciły i nie robiły potem konkurencji autorom. Książka ta, jak i jej druga część, brzmią dokładnie tak samo jak większość książek dla nastolatek, tylko dla zmyłki dodany jest motyw przewodni, czyli kawa, i zmieniane są czasami imiona bohaterek. Dlaczego żałuję? Patrz dwa punkty wyżej.
Chociaż może jestem zgryźliwa – może nie ćpam, nie piję i nie jestem samotną młodą matką tylko dlatego, że przeczytałam te wszystkie beznadziejne czytadła?
Zaleta książki – nauczyłam się pić kawę z kardamonem, który jest ogólnie bardzo zdrowy, ale jako afrodyzjak nie polecam, dodanie do kawy większej dawki powoduje raczej zgon i nieszczęście (szczególnie w połączeniu z cynamonem) niż jakieś pozytywne efekty. Testowane na ludziach.

Smutny kryminał


To był bardzo zły początek. A mogło być tak pięknie. Moja mama czytała dużo kryminałów (i ogólnie dużo wszystkiego) a ja, jako szczeniak, podczytywałam absolutnie każdą nową pozycję na półce. A im bardziej mama zabraniała, tym chętniej, oczywiście. W ten sposób kilka kryminałów mnie dość mocno sponiewierało, gdy trafiałam na jakieś bardzo mroczne kawałki, opisy trupów, wisielców, topielców i sceny seksu (to ostatnie najmocniej, bo jako dziecko serio lubiłam mroczne sceny i flaki na wierzchu). Dodatkowo zauważyłam schemat, że każdy główny bohater kryminału (ten prowadzący śledztwo) musi byś: smutny, porzucony przez żonę, ponury, po przejściach, najlepiej zdegradowany ze służby, alkoholik, degenerat. Żałuję dlatego, że jednak dzieci nie powinny czytać wszystkiego, co wpadnie im w ręce, oraz przez znudzenie owym schematem. Dzisiaj w ogóle nie czytam kryminałów.

O, piękny świecie pozytywistów!

Pozytywistyczne opowiadania bez happy endu


Pod koniec gimnazjum miałam fazę na Sienkiewicza, Prusa i Żeromskiego. Przez niektóre książki nie przebrnęłam, ale pokochałam „Lalkę” oraz przeczytałam o kilka za dużo smutnych, tragicznych nowelek w których wszyscy umierali, robotnicy tracili ręce, fabryki płonęły a chore dziewczynki wsadzano do pieca. Troszkę mi to zaszkodziło.

Zola


Pamiętam z klasy maturalnej fragment książki Zoli, w którym z grubsza chodziło o to, że jakiegoś gościa zabiła i wykastrowała banda kobiet. To naprawdę było złeee, przypominam, że Zola to naturalizm, lubujący się w opisie wszelkich dewiacji i paskudności. To była jedyna lekcja polskiego, na której się nie odzywałam i błagałam, żeby polonistka nie kazała mi tego streszczać. Nie ufam dzisiaj doktorowi od pozytywizmu, że powinnam czytać Zolę bo jest fajny...

„Buszujący w zbożu”


Przeczytałam tę książkę na studiach dosłownie w jedną niedzielę, i zrobiło mi się strasznie smutno. Gdybym sięgnęła po nią kilka lat temu, może na przełomie gimnazjum i liceum, mogłaby być kamieniem milowym mojego życia. Odnajdywałam w głównym bohaterze dużo cech i niewyrażonych nigdy myśli młodszej ja, ale starsza ja patrzyła na niego już z pobłażliwością ludzi, którzy dorośli i znaleźli sobie inne problemy do zabawy. Bardzo żałuję.

I karta tytułowa!

Katarzyna Miszczuk


Wielka pułapka mojego życia. Już jako szczeniak przeczytałam „Wilczycę” i pomyślałam, jak przystało na młodego krytyka sztuki „Co za chłam”. Autorka ta pisze książki lekkie, nastoletnie, ze specyficznym poczuciem humoru, które ja uważam za żenujące, i ogólnie głębokie rozważania nie są jej mocną stroną. Inteligentne główne bohaterki też nie.  Jakimś cudem kilka lat później dałam się na nią nabrać aż dwa razy pod rząd i przeczytałam „Szeptuchę” oraz „Gwiezdnego Wojownika”. Żałuję, bardzo żałuję te frustracje i zmarnowane godziny.
Jedyna zaleta: gdy kiedyś spotkałam żercę nie byłam aż tak bardzo w szoku, jak byłabym bez przeczytania „Szeptuchy”.


Trzy strony czternastką narzekania na książki – a i tak powstrzymywałam się przed wypisaniem jeszcze większej liczby tytułów dla dobra czytelników. Chyba udowodniłam wszystkim, że czytanie wcale nie jest cudownym zajęciem, a wręcz przeciwnie, to ciągła walka najeżona przeciwnościami losu i pułapkami na nieuważnych czytelników. Z premedytacją nie wspominałam o lekturach szkolnych, bo na nie narzekać umie każdy i każdy to robi, a ja nie lubię chodzić z tłumem. Epopeje o złych lekturach możecie umieścić w komentarzach – pochwalcie się, jakie książki chcielibyście szybko eksmitować ze swojej znękanej głowy po tych wszystkich latach czytania!



PS. Faktycznie ostatnio zauważyłam, że daję za mało ilustracji w tekstach. Nie jara mnie robienie zdjęć i urządzanie ze swojej małej części pokoju pleneru do udawania cudownego życia rodem z instagrama, ani też nękanie Was Tysiącem Zdjęć Swojej Mordy W Każdym Wpisie, więc pozwólcie, że ratować się będę grafikami. W tym odcinku moje ulubione miedzioryty z "De humani corporis fabrica" autorstwa Andreasa Vesaliusa, rok 1543, pochodzące stąd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia