Nigdy nie będę umiała w sposób normalny i powściągliwy
podchodzić do Trylogii, i mam wielką nadzieję, że nigdy też nie będę musiała
chwalić się jej znajomością na studiach. W gimnazjum, pierwszy raz dostawszy do
ręki „Ogniem i mieczem”, zostałam Trylogii wiernym wyznawcą i psychofanem. Moi
rówieśnicy noszą koszulki z Harrym Potterem, nie wstyd przyznawać się, że nadal
się książki Rowling czyta i uwielbia; ja, gdybym miała jak, nosiłabym koszulki
z Bohunem i podpisem mówiącym coś o sławie mołojeckiej. Sienkiewicz na bardzo
długi czas zdefiniował moje zainteresowania, rozwój kulturalny i poglądy, więc
nigdy nie pozwolę Trylogii stać się „klasyką literatury” albo „tą okropną
lekturą, której nikt nie chce czytać”.
***
Z racji na własne wspomnienia, gdy to jako dzieciak z palącymi
policzkami czytałam opisy bitew, pojedynków pana Wołodyjowskiego i nabijania na
pal, a pomijałam szybko wątki romansowe, tworzyłam wielkie historie o moich
przygodach w XVII wieku i swobodnie mówiłam językiem Sienkiewicza, z racji
tamtego zapału i pasji, których dzisiaj zupełnie nie mam, polecam wszystkim
czytać Trylogię w wieku młodzieńczym. Nie dlatego, że jest zła i za głupia dla
starszych czytelników. Mam wrażenie, że czytając dzisiaj za dużo w niej
kronikarstwa widzę, suchych faktów, suchego moralizatorstwa, a za mało tej
pasji, tych emocji, które przecież Sienkiewicz umie dobrze wzniecać, dobrze
umie porywać, wciągać w wir akcji. Mówiąc w skrócie – wolę zastanawiać się, czy
wolę Bohuna czy Skrzetuskiego niż myśleć o trudnej sytuacji
etniczno-politycznej Rzeczpospolitej w XVII wieku.
***
Sienkiewicz tworzy sceny bardzo filmowe. Wystarczy spojrzeć
na pierwsze akapity drugiej części – najpierw patrzymy z daleka – jacyś ludzie
jadą. Potem zbliżamy się coraz bardziej, ujęcie na przerażający krajobraz
dookoła... Poznajemy już, że to Kozacy, słychać stukot kopyt, przyciszone
rozmowy... Poznajemy Bohuna... A na koniec romantyczno-przerażające światło
księżyca pada na stężałą, jakby nieżywą twarz Heleny leżącej w kołysce, i w
widzach zamiera serce, spodziewają się już wszystkiego, zadają pytania. W
podobny sposób Sienkiewicz konstruuje sceny bitew, czasami opisując je jakby z
daleka, czasami zbliżając na któregoś z bohaterów. Naraz jest plastyczny, ale
nie zbyt szczegółowy. Mam wrażenie, że filmy na podstawie książek są mniej
filmowe niż same książki.
***
![]() |
Skursywieni nigdy nie pojmą, jak można było wystawić Bohuna dla gościa, którego się pierwszy raz spotkało |
Jak można nie lubić Bohuna? Jak można mu nie współczuć?
Przecież to najbardziej tragiczny bohater całej książki. Skrzetuski w ogóle nie
zapada w pamięć – już biednego Longinusa się dłużej wspomina. A Bohun jest
ucieleśnieniem sytuacji Kozaków w tamtym czasie (czyli praktycznie motywu
przewodniego książki) – ma wszystko, ma sławę mołojecką, jest najzajebistszym
Kozakiem na całej Ukrainie, i brakuje mu tylko jednego – ukochanej Heleny.
Brzmi jak cudna historia. Ale musiał się dowalić Skrzetuski. I tak Polak
zabiera, trochę bezprawnie, wszystko co się dla Kozaka liczyło. A Bohun nie
jest jakąś galaretką, żeby powzdychać i zapisać się na terapię grupową. Może
zrobić tylko to, co porządny Kozak by zrobił, czyli walczyć! Jestem pewna, że
wiedział, przeczuwał, że jest skazany na porażkę, ale nie może poddać się tej
myśli – topi więc ją we krwi i szaleństwie. I tak wychodzi, że Bohun jest
postacią z krwi i kości, której zapomnieć się nie da, a Skrzetuski to straszna
mamałyga. Z bohaterów Trylogii najbardziej lubię „żywioł czarny” czyli Bohuna i
Kmicica (zanim został pantoflarzem), no i pana Wołodyjowskiego, bo jest
postacią skrojoną przeuroczo. Raz matyj rodyła!
PS. Przypomina mi się taka scena z Jeżycjady, w której mama
Borejko mówi, jakich bohaterów literackich chciałaby spotkać w niebie i
wymienia właśnie Bohuna – dobry gust.
***
![]() |
Zagłoba - postać chyba najbardziej legendarna |
Mistrzostwem absolutnym jest pan Zagłoba. Mam wrażenie, że
Sienkiewicz też miał do niego masę sympatii. Albo przeczuwał, że bez jego
elementu humorystycznego cała książka byłaby trudna do przełknięcia. Wiecie, co
chwila jakieś płomienne przemówienia Jaremy, potem jakieś bitwy, pościgi i
zwiady, rozpaczający Skrzetuski, Jezus na krzyżu, no do tego barszczu powagi i
nadęcia trzeba wrzucić Zagłobę. A do komitywy mu Longinusa i odpowiednio
skontrastowanego pana Wołodyjowskiego – bądźmy szczerzy, pierwszy głównie pije
i gada, a dwaj pozostali ładnie uzupełniają się wzrostem i ciągle myślą o
jakichś pannicach. Co do pana Longinusa, w moim wieku obecnym zaczęło mnie
nawet bawić jego ciągłe narzekanie na trzy głowy pogańskie, czy raczej ich
brak.
***
Miłość do Trylogii w wieku starszym obrodziła miłością do
Trylogii husyckiej Sapkowskiego. Ta, tak, Sapkowski prowadzi z Sienkiewiczem
dość poważny dialog, przerabiając jego formułę na rzecz bardziej współczesną i
trochę prześmiewczą, zachowując jednak rzeczy najważniejsze – poszukiwania pewnej
panny, okraszone wieloma powikłaniami, grupę przyjaciół i wielką, straszną
wojnę. I o ile wątki obyczajowe Sapkowski, mam wrażenie, srogo wyśmiewa, a na
pewno przerabia na mniej „szlachetne” a bardziej naturalne, plus dorzuca do
nich sporą dawkę magii, o tyle w opisie okropności wojny, bitew i wodzów
obydwaj pisarze są podobni. I te opisy naprawdę ruszają, przerażają, obrzydzają.
Te kraje ogarnięte pożogą wojenną, spalone wsie, wymordowana ludność wieszana
na drzewach i wbijana na pale – i w opowieści o wojnie czeskiej, i ukraińskiej,
ukazane są z najwyższą powagą i smutkiem.
***
![]() |
W filmie Skrzetuski to dobra dupa, ale nie może nam to przysłonić faktu, że wolimy Bohuna. |
Nadal uważam, że Sienkiewicz nie umie w romanse. Ani w
Trylogii, ani w np. „Bez dogmatu”, chociaż przecie wszystko się tam skupia na
romansie, ani w opowiadaniach. Wątek miłosny zawsze jest, ale mam wrażenie, że
dany głównie po to, by główny bohater miał jakąś poważną motywację do
działania. Przecież nie będzie po całej tej wojnie jeździł za, nie wiem,
ulubionym psem albo świeżą dostawą kajzerek. A może to tylko ja nie rozumiem
Skrzetuskiego? Czytam tak sobie o jego miłości i ani nie współczuję, ani nie
kibicuję (wiadomo, bardziej kibicuję Bohunowi). Szybciej jestem w stanie
uwierzyć w miłostki pana Wołodyjowskiego, który w „Ogniem i mieczem” jest po
prostu ruchliwym, prostodusznym i nieco awanturniczym młodym ziomkiem z Kresów,
i do takiej jego charakterystyki świetnie pasują zmienne miłostki na dworze
Jaremy, okraszone nieudanym skakaniem przez fosy i pojedynkowanie się ze
Skrzetuskim o Anusię.
***
Film Hoffmana, który kręcić zaczęto w rok mojego urodzenia,
i z którego pochodzą ilustracje do tego wpisu, uważam za całkiem udany –
chociaż oglądałam go dzieckiem będąc (teraz mam straszliwą ochotę sobie
powtórkę zrobić). Wołodyjowski zawsze będzie miał dla mnie twarz Zamachowskiego,
nic na to nie poradzę (i nie trawię go w żadnym innym filmie! ma zostać na zawsze
w XVII wieku i nie wracać).
***
Nie byłabym w stanie napisać Wam poważnej recenzji „Ogniem i
mieczem”, bo też po diabła? Stąd ta niefrasobliwa forma wpisu, którą o wiele
lepiej pisze się mi niż standardową recenzję, która nie pozwala mi do końca
rozwinąć własnych interpretacji. Ci, co czytali, niech swoje dorzucą (ale bez spoilerów!
akurat Trylogię można okropnie spoilerować), a tych, co nie czytali, może
zachęciłam do spojrzenia na klasykę z innej strony niż „Motyw ojczyzny w
twórczości Sienkiewicza”. Co nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz