21 sierpnia 2018

Kilka słów o "Ogniem i mieczem"




Nigdy nie będę umiała w sposób normalny i powściągliwy podchodzić do Trylogii, i mam wielką nadzieję, że nigdy też nie będę musiała chwalić się jej znajomością na studiach. W gimnazjum, pierwszy raz dostawszy do ręki „Ogniem i mieczem”, zostałam Trylogii wiernym wyznawcą i psychofanem. Moi rówieśnicy noszą koszulki z Harrym Potterem, nie wstyd przyznawać się, że nadal się książki Rowling czyta i uwielbia; ja, gdybym miała jak, nosiłabym koszulki z Bohunem i podpisem mówiącym coś o sławie mołojeckiej. Sienkiewicz na bardzo długi czas zdefiniował moje zainteresowania, rozwój kulturalny i poglądy, więc nigdy nie pozwolę Trylogii stać się „klasyką literatury” albo „tą okropną lekturą, której nikt nie chce czytać”.

***

Z racji na własne wspomnienia, gdy to jako dzieciak z palącymi policzkami czytałam opisy bitew, pojedynków pana Wołodyjowskiego i nabijania na pal, a pomijałam szybko wątki romansowe, tworzyłam wielkie historie o moich przygodach w XVII wieku i swobodnie mówiłam językiem Sienkiewicza, z racji tamtego zapału i pasji, których dzisiaj zupełnie nie mam, polecam wszystkim czytać Trylogię w wieku młodzieńczym. Nie dlatego, że jest zła i za głupia dla starszych czytelników. Mam wrażenie, że czytając dzisiaj za dużo w niej kronikarstwa widzę, suchych faktów, suchego moralizatorstwa, a za mało tej pasji, tych emocji, które przecież Sienkiewicz umie dobrze wzniecać, dobrze umie porywać, wciągać w wir akcji. Mówiąc w skrócie – wolę zastanawiać się, czy wolę Bohuna czy Skrzetuskiego niż myśleć o trudnej sytuacji etniczno-politycznej Rzeczpospolitej w XVII wieku.


***

Sienkiewicz tworzy sceny bardzo filmowe. Wystarczy spojrzeć na pierwsze akapity drugiej części – najpierw patrzymy z daleka – jacyś ludzie jadą. Potem zbliżamy się coraz bardziej, ujęcie na przerażający krajobraz dookoła... Poznajemy już, że to Kozacy, słychać stukot kopyt, przyciszone rozmowy... Poznajemy Bohuna... A na koniec romantyczno-przerażające światło księżyca pada na stężałą, jakby nieżywą twarz Heleny leżącej w kołysce, i w widzach zamiera serce, spodziewają się już wszystkiego, zadają pytania. W podobny sposób Sienkiewicz konstruuje sceny bitew, czasami opisując je jakby z daleka, czasami zbliżając na któregoś z bohaterów. Naraz jest plastyczny, ale nie zbyt szczegółowy. Mam wrażenie, że filmy na podstawie książek są mniej filmowe niż same książki.

***
Skursywieni nigdy nie pojmą, jak można było wystawić Bohuna dla gościa, którego się pierwszy raz spotkało


Jak można nie lubić Bohuna? Jak można mu nie współczuć? Przecież to najbardziej tragiczny bohater całej książki. Skrzetuski w ogóle nie zapada w pamięć – już biednego Longinusa się dłużej wspomina. A Bohun jest ucieleśnieniem sytuacji Kozaków w tamtym czasie (czyli praktycznie motywu przewodniego książki) – ma wszystko, ma sławę mołojecką, jest najzajebistszym Kozakiem na całej Ukrainie, i brakuje mu tylko jednego – ukochanej Heleny. Brzmi jak cudna historia. Ale musiał się dowalić Skrzetuski. I tak Polak zabiera, trochę bezprawnie, wszystko co się dla Kozaka liczyło. A Bohun nie jest jakąś galaretką, żeby powzdychać i zapisać się na terapię grupową. Może zrobić tylko to, co porządny Kozak by zrobił, czyli walczyć! Jestem pewna, że wiedział, przeczuwał, że jest skazany na porażkę, ale nie może poddać się tej myśli – topi więc ją we krwi i szaleństwie. I tak wychodzi, że Bohun jest postacią z krwi i kości, której zapomnieć się nie da, a Skrzetuski to straszna mamałyga. Z bohaterów Trylogii najbardziej lubię „żywioł czarny” czyli Bohuna i Kmicica (zanim został pantoflarzem), no i pana Wołodyjowskiego, bo jest postacią skrojoną przeuroczo. Raz matyj rodyła!
PS. Przypomina mi się taka scena z Jeżycjady, w której mama Borejko mówi, jakich bohaterów literackich chciałaby spotkać w niebie i wymienia właśnie Bohuna – dobry gust.

***
Zagłoba - postać chyba najbardziej legendarna


Mistrzostwem absolutnym jest pan Zagłoba. Mam wrażenie, że Sienkiewicz też miał do niego masę sympatii. Albo przeczuwał, że bez jego elementu humorystycznego cała książka byłaby trudna do przełknięcia. Wiecie, co chwila jakieś płomienne przemówienia Jaremy, potem jakieś bitwy, pościgi i zwiady, rozpaczający Skrzetuski, Jezus na krzyżu, no do tego barszczu powagi i nadęcia trzeba wrzucić Zagłobę. A do komitywy mu Longinusa i odpowiednio skontrastowanego pana Wołodyjowskiego – bądźmy szczerzy, pierwszy głównie pije i gada, a dwaj pozostali ładnie uzupełniają się wzrostem i ciągle myślą o jakichś pannicach. Co do pana Longinusa, w moim wieku obecnym zaczęło mnie nawet bawić jego ciągłe narzekanie na trzy głowy pogańskie, czy raczej ich brak.

***

Miłość do Trylogii w wieku starszym obrodziła miłością do Trylogii husyckiej Sapkowskiego. Ta, tak, Sapkowski prowadzi z Sienkiewiczem dość poważny dialog, przerabiając jego formułę na rzecz bardziej współczesną i trochę prześmiewczą, zachowując jednak rzeczy najważniejsze – poszukiwania pewnej panny, okraszone wieloma powikłaniami, grupę przyjaciół i wielką, straszną wojnę. I o ile wątki obyczajowe Sapkowski, mam wrażenie, srogo wyśmiewa, a na pewno przerabia na mniej „szlachetne” a bardziej naturalne, plus dorzuca do nich sporą dawkę magii, o tyle w opisie okropności wojny, bitew i wodzów obydwaj pisarze są podobni. I te opisy naprawdę ruszają, przerażają, obrzydzają. Te kraje ogarnięte pożogą wojenną, spalone wsie, wymordowana ludność wieszana na drzewach i wbijana na pale – i w opowieści o wojnie czeskiej, i ukraińskiej, ukazane są z najwyższą powagą i smutkiem.

***
W filmie Skrzetuski to dobra dupa, ale nie może nam to przysłonić faktu, że wolimy Bohuna.


Nadal uważam, że Sienkiewicz nie umie w romanse. Ani w Trylogii, ani w np. „Bez dogmatu”, chociaż przecie wszystko się tam skupia na romansie, ani w opowiadaniach. Wątek miłosny zawsze jest, ale mam wrażenie, że dany głównie po to, by główny bohater miał jakąś poważną motywację do działania. Przecież nie będzie po całej tej wojnie jeździł za, nie wiem, ulubionym psem albo świeżą dostawą kajzerek. A może to tylko ja nie rozumiem Skrzetuskiego? Czytam tak sobie o jego miłości i ani nie współczuję, ani nie kibicuję (wiadomo, bardziej kibicuję Bohunowi). Szybciej jestem w stanie uwierzyć w miłostki pana Wołodyjowskiego, który w „Ogniem i mieczem” jest po prostu ruchliwym, prostodusznym i nieco awanturniczym młodym ziomkiem z Kresów, i do takiej jego charakterystyki świetnie pasują zmienne miłostki na dworze Jaremy, okraszone nieudanym skakaniem przez fosy i pojedynkowanie się ze Skrzetuskim o Anusię.

***

Film Hoffmana, który kręcić zaczęto w rok mojego urodzenia, i z którego pochodzą ilustracje do tego wpisu, uważam za całkiem udany – chociaż oglądałam go dzieckiem będąc (teraz mam straszliwą ochotę sobie powtórkę zrobić). Wołodyjowski zawsze będzie miał dla mnie twarz Zamachowskiego, nic na to nie poradzę (i nie trawię go w żadnym innym filmie! ma zostać na zawsze w XVII wieku i nie wracać).


***

Nie byłabym w stanie napisać Wam poważnej recenzji „Ogniem i mieczem”, bo też po diabła? Stąd ta niefrasobliwa forma wpisu, którą o wiele lepiej pisze się mi niż standardową recenzję, która nie pozwala mi do końca rozwinąć własnych interpretacji. Ci, co czytali, niech swoje dorzucą (ale bez spoilerów! akurat Trylogię można okropnie spoilerować), a tych, co nie czytali, może zachęciłam do spojrzenia na klasykę z innej strony niż „Motyw ojczyzny w twórczości Sienkiewicza”. Co nie?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia