Brecht Evens, Pantera
(Timof i cisi wspólnicy)
Surrealistyczny, uderzający niezwykłą kolorystyką,
niepokojący, zapadający w pamięć komiks, o którym nie da się jednoznacznie
wypowiedzieć. Tym jest Pantera. Między innymi.
Najbardziej uwiodła mnie kolorystyką i przenikaniem. Komiks
malowany akwarelami, niesamowicie lekki, bardzo lekko traktuje prawa fizyki,
głębię i przestrzeń. Ludzie przenikają przez meble, jedne elementy są
zaznaczone tylko liniami, inne plamami; ludzie maja niebieskie, czerwone
twarze, całe mieszkanie pokryte jest szalonymi deseniami: podłogi, schody,
ściany. Kolory w cieniu mebla mogą być przeciwnościami kolorów poza cieniem.
Estetycznie ten sposób rysowania powoduje totalnie pogubienie, zachwyt albo
wręcz niepokój, i chyba to właśnie owo szaleństwo spowodowało, że ani przez
chwilę nie myślałam, że może to być rzecz dla dzieci.
Mimo iż fabuła wydaje się dziecioodpowiednia. Mamy małą
Krystynkę (zielone lub niebieskie plamy twarzy, czerwone plamy włosów, ubranka
w kotki), która mieszka z ojcem i swoim kotkiem. Kotkowi umiera się na samym
początku opowieści, i wtedy do zrozpaczonej dziewczynki przychodzi z szuflady
Pantera, Książę Koronny Panterlandii. Wprowadza feerię intensywnych kolorów,
radość, zrozumienie, pocieszenie i mnóstwo opowieści o Panterlandii. Ta część dla
mnie, jako dla starego i cynicznego czytelnika, zaczęła być nudna – tylko
fabularnie oczywiście, bo rysunkowo jest cudowna – Pantera jest niesamowicie
zmiennokształtny, każdy kadr z mówiącym nim przedstawia nieco inne zwierzę i
jest inaczej namalowany. Pantera zdaje się nie mieć jednej formy, tylko
prześlizgiwać od jednej do drugiej w sposób typowy dla zjaw sennych. Bywa
jedynie naszkicowany, bywa narysowany w niezwykłą dokładnością; bywa eleganckim
dżentelmenem, staroświeckim sfinksem albo czymś zupełnie psychodelicznym, czego
bym nie chciała spotkać w swojej szufladzie.
W którymś momencie w rozmowach Pantery z Krystynką, czy w
zachowaniu pewnego pluszowego pieska, czy może nawet w rysunkach, zaczyna się
zauważać coś niepokojącego, chociaż niezwykle trudno jest uchwycić istotę tego.
Nie powiem Wam, co mnie uderzyło, żebyście nie byli uprzedzeni w przyszłej
lekturze, ale w którymś momencie nie da się już ukryć, że z Panterą i
Panterlandią jest coś bardzo nie tak, że ten świat i cała historia opowiedziana
przez Panterę zaczyna puszczać w szwach i wychodzi z niej coś wręcz
patologicznego.
Czytelnik nawet po drugiej stronie kartki zaczyna czuć się
zagrożony, nie wie kto jest przyjacielem, a kto nie – uczucie porównywalne do
chodzenia po mieście o czwartej w nocy z typem, którego znasz tylko z Tindera.
W tym momencie czyta się okropnie, czekając tylko na jakąś katastrofę, a naszym
oczom ukazują się kolejne paskudztwa i straszydła, uświadamiające nam dobitnie,
że powinno się ten komiks położyć daleko poza zasięgiem dzieci. Atmosfera niepokoju
pojawia się też na rysunkach – momentami zamiast szaleństwa kolorów mamy czerń
i biel, kreski i psychodeliczne wzory. Bardzo zazdroszczę autorowi wyobraźni i
wyczucia kolorów. Szczególnie warto zwrócić uwagę na to, jak maluje kwiaty i
roślinność. Nie bardzo się znam, ale jest w tym coś średniowiecznego.
Zakończenie zostawia człowieka z pewnymi przeczuciami i bez
żadnych odpowiedzi. Będę wciskać ten komiks wszystkim znajomym i zmuszać do
rozmawiania o nim we wszystkich możliwych stanach trzeźwości i nietrzeźwości,
ale nie mam pojęcia, czy kiedyś stworzę spójną wizję mojej oceny tej opowieści.
Za rysunki, za klimat, za psychodeliczność, za niezwykłość – dałabym mu
najwyższą możliwą ocenę, gdybym oceniała punktowo. Tak mogę Was tylko zapewnić,
że to byłyby bardzo dobrze wydane pieniądze.
Michel Kichka, Drugie
pokolenie. Czego nie powiedziałem mojemu ojcu (Mocak)
A ja zupełnie nie wiem, co powiedzieć o tym komiksie. Przy
Panterze wypada blado, szara okładka i czarno-białe ilustracje.
Charakterystyczna jest kreska, taka komiksowa typowo, gruba, prawie bez
cieniowania. Sam autor zresztą wplata w komiks rozważania, czy jego kreska,
raczej dostosowana do komiksów dla dzieci, jest odpowiednia do takiej tematyki.
Moim zdaniem tworzy zaskakujący kontrast i nie pozwala, żeby ta opowieść stała
się za smutna.
Trzeba się nastawić, że jest to komiks autobiograficzny,
obejmujący zarazem biografię ojca autora. Rodzina Michela Kichki (nie jestem
pewna odmiany tego nazwiska) pochodzi z Polski, jednak już jego ojciec mieszkał
w Belgii, skąd też został w czasie wojny wywieziony do Auchwitz. Wspomnienia
jego syna to opis sytuacji dziecka ofiary Holocaustu, z którym się w domu o tym
nie rozmawiało, wyczuwa jednak, jak bardzo obóz na zawsze zmienił ich życie
rodzinne, tworzy więc własne teorie i tezy, układa sobie życie „pod” przeżycia
ojca, a jednocześnie ma do niego żal za milczenie.
Wbrew pozorom komiks nie jest ciężki. Po pierwsze kreska, po
drugie – jakaś naturalna pogoda ducha autora. Opisuje wiele sytuacji okropnych
i patologicznych, złe relacje rodzinne, Auschwitz, ale ciągle pozostaje jakby w
perspektywie pogodnego dziecka, co dla mnie jest nieco niezwykłe. Dzięki temu
komiks nie jest też zbyt „napuszony”, nie ugina się pod ciężarem tematyki. Z
drugiej strony mam wrażenie, że zupełnie nie wyczerpuje tematu, daje o temacie
tylko pierwszy zarys wyobrażeń.
Czy to wada? Nie. Ale dla skursywionych jest to pewien
problem, bo dawno temu obiecali sobie, że teraz o wojnie i Żydach już tylko
komiksy, nic więcej, bo starczy, że się było dzieckiem uwielbiającym tematykę
obozów zagłady – na starość jakoś za ciężkie się to wszystko robi, a i zbyt
odrealnione, gdy czytasz same liczby. Nie zgłębię więc dalej problemów drugiego
pokolenia, aczkolwiek warto w ogóle o nim wiedzieć. Dla mnie to trochę
niewyobrażalne – być dzieckiem kogoś, kto przeszedł przez obóz. Żyć ciągle w
cieniu wydarzeń sprzed wielu, wielu lat, które jednak niezbywalnym piętnem
odbiły się na ludziach i ich kulturze.
Dlatego uważam że jakościowo komiks jest dobry i dobrze go
oceniam, jednakże polecałabym ludziom zainteresowanym dalszym zgłębianiem tematu,
bo pozostawia pewien niedosyt.
I w zasadzie niczym specjalnym się nie wyróżnia.
***
Doczekaliście się – nie tylko wpis w miarę na czas, to
jeszcze pierwszy o komiksach. Słówko o komiksach, które czytam, i które będę
recenzować:
- nie czytam komiksów dla dzieci (chociaż mam kilka zeszytów
„Kajki i Kokosza” i nawet ich lubię) bo nie jestem dzieckiem i nie znam się na
byciu dzieckiem. Poza tym irytuje mnie myślenie, że komiksy są tylko dla dzieci,
więc proszę nawet nie próbować mi tego udowadniać.
- nie lubię i nie czytam komiksów o superbohaterach. Nie
wychowywałam się na tym, nie znam się, nie jarają mnie przerysowani gostkowie w
majtkach na wierzchu, którzy wyrażają bliżej mi nieznane problemy amerykańskiej
popkultury po II wojnie światowej. Absolutnie się na tym nie znam i nic nie
wskazuje na zmianę mojego nastawienia w najbliższym czasie. I nie podobają mi
się estetycznie.
- lubię i bardzo szanuję komiks polski.
- nie mam pieniędzy na komiksy, bo to są jednak zawsze
konkretne wydatki. Dlatego przeważnie czytam po znajomych. Niestety, oni też
nie mają pieniędzy, więc nie spodziewajcie się za dużo wpisów komiksowych. Ten
powstał, bo Panterę wygrałam w konkursie...
- uwielbiam komiksy internetowe, i paski w stylu Dema, i
ludzi ciągnących komiksy wieloodcinkowe; i profesjonalistów, i amatorów.
Uwielbiam też spotykać ulubionych artystów na konwentach i bać się podejść po
autograf. Właśnie od komiksów internetowych zaczęło się moje zainteresowanie
komiksami. Na pewno będzie jeszcze o tym wpis!
A w zakładce "kategorie" pojawiła się nowa kategoria o nazwie, a jakże, komiks.
Zdjęcia własne, na zdjęciach szlachetne klepki z lat 60. i roślina nieodgadnionej nazwy, którą się obecnie opiekuję (hehe).
***
Wspominałam, że mam już instagrama? Zapraszam, niedługo prawie będę normalnym blogerem (i może nawet napiszę książkę o tym, kiedy najlepiej wstawać, żeby być produktywnym i wytrwałym w pisaniu książek o tym, kiedy wstawać, żeby być... No, sami wiecie.)
Na fejsbuczka też zapraszam, publikuję tak krótkochwile i zdjęcia drobne, np. z Tomkiem spadającym na kaktusa, oraz nowo zakupione książki <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz