25 września 2018

Obrona "Nad Niemnem" + nowy cykl!



Dwoma założeniami, z którymi zakładałam tego bloga jakieś 9 miesięcy temu, był po pierwsze beenkowy instagram (który już działa, a zintensyfikuje działalność w roku akademickim) oraz ten cykl, który dzisiaj zamierzam rozpocząć, i który nie ma nazwy, bo nadal jej nie wymyśliłam. Tak, od 9 miesięcy blokuje mnie brak nazwy! 

Ale plwajmy na takie rzeczy i zejdźmy do głębi.

Nowy cykl: Klasyka literatury!


A dedykuję go Hani 




Jako czytelnicy na pewno wiele razy mieliście momenty, w których chcieliście wziąć się za klasykę literatury. Jak mówią mi znajomi, szkoła potrafi do klasyki ślicznie zniechęcić. Mi nie zaszkodziła, ale nie mogę bez żenady myśleć o instytucji, która pozwala nie znać „Hamleta” i nazywać się wykształconym człowiekiem. 


Gdy znajomi zauważyli, że studiuję coś związanego z książkami, pojawiły się pytania – co czytać? Co czytać, żeby bez subtelnych wątpliwości nazywać siebie człowiekiem oczytanym? Co czytać, by nie mieć wrażenia że coś bardzo ważnego w literaturze nam umknęło?
I zapewne też inne. W zasadzie nie wiem. Dla mnie czytanie kanonu jest czymś równie naturalnym jak oddychanie, a wśród starych książek na pewno lepiej się poruszam niż wśród nowości wydawniczych. Skoro więc jestem takim dinozaurem, a na świecie są jacyś ludzie, mogący na moim dziwactwie skorzystać, czemu im tego nie ułatwić.


Nie mam wielkich aspiracji edukacyjnych, starczą mi moje biedne dzieci na prywatnych lekcyjach, które straszę Leninem w mauzoleum i kastrowaniem Mieszka II. Ale zważmy, że blog jest o książkach, a ja czytam głównie klasykę i nie recenzuję jej... bo po co, skoro nikt tego nie czyta. Sprzedają się tylko nowości wydawnicze, modne książki, trzeba być na czasie, żeby twój mało fascynujący blog ktokolwiek czytał. Na szczęście szybko ogarnęłam, że idąc takim tokiem myślenia sama przekreślam sens, który nadałam temu blogowi – kajam się więc i wjeżdżam na salony z literaturą dawną. Nudną. Niezrozumiałą. Szkolną. Czyli klasyką. 

Plan wygląda tak – zbieram książki już przeczytane i właśnie czytane, które czytam na studia jako klasykę literatury polskiej i światowej. Tworzę z nich ciągle uzupełnianą, nie chronologiczną listę według subiektywnego wrażenia. We wpisach z serii daję krótkie recenzje kolejnych tytułów, skupiając się ja tym, jaki jest poziom trudności lektury, tematyka, język. Próbuję dorzucić nieco informacji pozwalających umieścić ją w danej epoce rozwoju myśli ludzkiej. Traktujcie to jako polecenia znajomej, która po prostu lubi takie książki, a nie jako dzieło o wartości naukowej. 


Większość recenzji będzie wyglądało jak ta o „Ogniem i mieczem” albo „Nad Niemnem” (którą prezentuję poniżej). Wydaje mi się to fajną formą w przypadku książek, które i tak wszyscy z grubsza znają. Ponadto nie wymaga jednoznacznych ocen dobra/słaba, a ja nigdy nie miałabym tyle pychy, żeby powiedzieć Kochanowskiemu, że jest słaby i w ogóle monotematyczny, 3/10.



Jeżeli zawsze chciałeś przeczytać coś z klasyki, ale w zasadzie nie wiesz od czego zacząć, no to znalazłeś coś dla siebie.

Ponieważ serio nie mam dla tego nazwy, wpisy z serii sygnowane będą słowem "Klasyka!" i taką też kategorię znajdziecie na blogu. 

(A przy okazji, jeżeli kusi Was w przyszłości filologia polska, macie tutaj wgląd w okrojoną nieco listę lektur.)

Spis klasyki już opisanej:




Część wpisu nr 2, czyli

Obrona "Nad Niemnem"


Witold jest jednym z moich ulubionych bohaterów, chociaż rolę ma w tej książce takich chodzących poglądów


„Nad Niemnem” to jedna z moich ulubionych książek, ale przeczytałam ją dopiero... tydzień temu (aktualizacja – jakiś miesiąc temu, ale ogólnie – w te wakacje). Ja, człowiek który „Lalkę” i „Zbrodnię i karę” czytał w gimbie, bo się nie mógł doczekać. W przypadku cudownej książki pani Orzeszkowej to opinia publiczna mnie tak skrzywdziła. Nigdy w swoim krótkim życiu nie słyszałam nic dobrego o „Nad Niemnem” – wciąż tylko narzekania, że opisy przyrody, że nudna obyczajówka. Dlatego napisać postanowiłam obronę „Nad Niemnem” – nie zachęcam do jej czytania, bo jak ktoś nie trawi pozytywizmu ani obyczajówek, to zatruje się srogo. Co nie odbiera w ogóle wspaniałości tej książce. Ale konieczne jest odczarowanie jej niesprawiedliwej opinii wśród ludzi, którzy mieli problem z lekturami w liceum.


*** 

Uważam "Nad Niemnem" za najlepszą książkę pozytywizmu. Ba, idąc dalej, mój wielce lubiany Żeromski też nie może z nią stawać w szranki. Ma tę jedną rzecz, której student polonistyki potrzebuje jak piwa i tostów – jest optymistyczna. 

Nie będę spoilerować, powiem tylko tyle, że nie kończy się jej z gwałtowną chęcią zamordowania głównego bohatera, zamordowania autora i puszczenia z dymem całego nakładu. Pamiętacie Judyma, tego od sosny rozdartej? Ale mnie ten typ wnerwił. Pamiętacie Martę, Chama, Janko Muzykanta, Antka i wielu, wielu innych? Pozytywizm uwielbia wnerwiać czytelników niesprawiedliwością świata i rozpaczą. A Orzeszkowa po prostu tego nie zrobiła. Dała trochę nadziei, trochę wspólnej zgody i zrozumienia, utarła nosa tym bohaterom, których nie lubimy, a uszczęśliwiła tych fajnych. Dla mnie to ewenement w klasyce światowej. 

Nawet spoko typografia


*** 

Zauważyłam w książce pewne opisy krajobrazu, ale daleko mi było do bycia nimi znudzoną. Wspomnę, że skursywionym urodziło się i wychowało na wsi, takiej typowej, starej, w otoczeniu drzew, pól, lasów, cmentarzy i Wisły w dalszym krajobrazie, natomiast teraz spędza się wakacje w Poznaniu, w pracy. Możliwe, że gdyby nie to, mój odbiór byłby inny, ale czytając „Nad Niemnem” w pracy, na betonowej, zgrzanej pustyni jaką jest Rondo Kaponiera, potrzebowałam tych opisów jak wody żywej. Gdzieś na świecie są jeszcze bujne łąki, a nie atomowe pustynie produkujące choroby cywilizacyjne... Nigdy jeszcze miasto nie wydało mi się tak brzydkie. Pewną część czytałam też w pociągu i zastanawiałam się, czy gdzieś jeszcze taki urodzaj jak nad Niemnem w Polsce jest? Czy w ogóle możemy to porównywać? Pola za oknem wydały się nudne i jałowe. Krajobraz – jak to zazwyczaj na kujawach – nudny. Chyba tylko w Bieszczadach widziałam takie dzikie, wyzwolone i bujne łąki, które sięgały człowiekowi do ramion, grzały się w słońcu wspaniałością miliarda kwiatów i traw, i mogły dać podobne doznania estetyczne (edit - jeżdżenie rowerem po mojej okolicy przy zachodzie słońca daje dość podobny efekt, jeżeli wybiera się drogi przy starych domach). 


*** 

Orzeszkowa chyba ani razu nie napisała, że któryś z bohaterów jest brzydki, ale wystrzegła się też romansowej maniery rozpływania się nad ludzką urodą (której to maniery nie znoszę, czytając w kolejnej książce o kobietach tak pięknych, że czapki spadają z głów i trzeba wzywać policję do zamieszek społecznych, i zastanawiając się, kiedy wyginęły, bo jakoś na ulicy nie widzę takich Wenus). Bardzo uśmiechałam się przy opisach zatrważająco wysokiej Marty, spadającej z płotu jak kluska Elżuni czy Justyny z opalonymi rękami i chodzącej boso. I nie zapomnijmy o Tereni i jej obowiązkowych brudnych szmatach na twarzy. 

To akurat Klotylda, która jest biedna


*** 

Nad Niemnem to książka z duchem. Czytanie streszczeń nie da nic oprócz frustracji, a na pewno nie da żadnego pojęcia o talencie Orzeszkowej. Ale ze streszczenia tak jest, że służą głównie krzywdzeniu książek i wydawaniu na świat gimbusów którzy twierdzą, że książka była zła, bo streszczenie wyglądało dziwnie (trochę gardzę). 


*** 

Pamiętacie jak pozbawiałam Sienkiewicza prawa do pisania elementów romansowych, bo nie umie? Orzeszkowa jak najbardziej ma u mnie monopol na pisanie o miłości, bo wychodzi jej to cudownie, naturalnie (bez żadnych póz i utartych schematów) i uczuciowo. Już czytając „Martę”, po mężu Marty płakałam bardziej niż po swoim własnym, i trzeba nie mieć serca, by nie docenić smutnej miłości rybaka z „Chama”. Tam, gdzie Sienkiewicz wrzuca mało przekonującą miłość od pierwszego wejrzenia, i przekonuje do niej czytelnika głównie słowami bohaterów, tam Orzeszkowa lekko zaznacza zauroczenie i pozwala mu się dalej rozwijać bez specjalnych deklaracji, za to z wiele mówiącymi gestami. 


*** 

Legenda o Janie i Cecylii jest po prostu baśniowa, i po wielokroć wracałam myślami do sceny, w której bieli jak śnieg, ponad stuletni małżonkowie podchodzą do króla – Cecylia z oswojoną sarenką przy boku, jak z symbolem swojej niezwykłej roli w tym świecie. A wokół nich cały piękny świat, który zbudowali, którego byli kreatorami i dobrymi bogami. Legenda o Marku i Cecylii mogłaby być osobną baśnią albo książką fantasy, a opowieść o Mogile – dramatem wojennym. I każdy z tych gatunków Orzeszkowej świetnie wychodzi. 

(Teraz myślę, że Marek i Cecylia bardzo kojarzą mi się z tolkienowskimi elfami.) 

Oglądając film czułam się w tym dworku bardzo swojsko - może obiadki rodzinne w Polsce się po prostu nie zmieniają?


*** 

Morał z tego wszystkiego taki, że nie ocenia się książek po recenzjach gimbusów. 

„Nad Niemnem” uważam za bardzo nietrafioną lekturę szkolną. Primo, wymaga pewnej wrażliwości, secundo – dojrzałości, której ludziom w liceum może jeszcze zabraknąć. Polecam zabrać się za nią w wieku nieco mądrzejszym, a najlepiej wtedy, kiedy nagle zaczniecie tęsknić za spokojnym, przytulonym do dzikiej przyrody światem, w którym każdy ma swoje miejsce.

zdjęcia z filmu stąd stąd screeny superjakościowe stąd


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia