Jakie zatrzęsienie książek w tym miesiącu - musiałam sporo ominąć, żeby praca nad tym wpisem nie zajęła mi więcej niż dwa dni. Wrzesień to jeden z moich ulubionych miesięcy, nie tylko dla bogactwa książek i jabłek, ale też przez cudną zapowiedź jesieni, mojej ulubionej pory roku. Koniec zamkniętych pubów, teatrów i pustki wydawniczej! A ostatnio nawet śniło mi się, że idę do liceum...
Wrzesień ma też tę wadę, że ludzie na blogach książkowych zaczynają pisać o "długich wieczorach z herbatą, kocem i książką". NIGDY nie przeczytacie na tym blogu takiej HEREZJI. Długie zimowe wieczory spędzam, jak każdy student, albo na kuciu na jutro albo na pouczającym siedzeniu w przybytkach z alkoholem. A czytanie książek to żaden relaks. Moje książki raczej próbują pożreć mi duszę niż przynieść błogie ukojenie. Okres jesienno-zimowy to przede wszystkim siedzenie w bibliotekach i podczytywanie Pratchetta i mang na nudnych wykładach (albo zajęciach w sali komputerowej), a nie jakieś tam sentymentalne kocykowanie!
Psy ras drobnych. Olga Hund
(Ha!art)
Bohaterka: pacjentka (lat 28) depresyjna,
bezczynna, zalegająca w łóżku, wycofana z relacji towarzyskich, przyjęta do
szpitala psychiatrycznego z powodu pogarszania się stanu psychicznego i nadużywania
leków. Cechuje ją postępująca apatia, spadek energii z zaleganiem w łóżku,
utrata zainteresowań, gorsze skupienie i koncentracja uwagi, unikanie ludzi,
płaczliwość z myślami i tendencjami samobójczymi. Pierwszej nocy w szpitalu
płacze tak głośno i mruczy tak żałośnie, że pozostałe pacjentki w akcie
zbiorowej zemsty okradają ją z gazety i mydła.
Miejsce wydarzeń: szpital w Kobierzynie,
antyarka załadowana kobietami przeznaczonymi do wyginięcia, odrzuconymi
egzemplarzami cechującymi się fatalną kombinacją genów.
Olga Hund zabiera nas w podróż przez lecznicę rozczarowania światem. Światem, w którym wszystko może być urojone, tylko przemoc jest prawdziwa. Sam szpital psychiatryczny to metafora systemu, w którym żyjemy. Jest lokalna waluta i jej zmienny kurs, władza i monopol na sprawowanie przemocy, kultura i sztuka. Jest też odpowiednik parlamentu i demokracji, które dają tak samo mało nadziei, jak te prawdziwe. Te „wczasy dla smutnych dzieci” są tylko po to, żeby przywrócić bohaterki do tego, co je tu przywiodło: do ojców, wujków, mężów, matek, Kościoła, rachunków, eksmisji i chwilówek. Do rozczarowania, które muszą nauczyć się przeżywać po cichu.
~Katarzyna Rakowska, Inicjatywa Pracownicza
Czyta się z wypiekami, śmiechem i przerażeniem. Świetna na wakacje, do lasu, do autobusu, do grobu, na depresję i zbyt dobry humor. Wykręca mózg.
~Ziemowit Szczerek
Mam pewne
oczekiwania wobec tej książki i patrzę na nią od dawna, bo temat zdaje się
interesujący, a to Ha!art, więc i o wykonanie się nie martwię.
Lud z Grenlandzkiej wyspy.
Ilona Wiśniewska (Czarne)
U zachodnich wybrzeży największej wyspy
świata leży skalista wysepka o powierzchni dwunastu kilometrów
kwadratowych, zamieszkana przez tysiąc trzysta osób. To tutaj znajduje się
najstarszy w Grenlandii dom dziecka, w którym Ilona Wiśniewska
pracowała jako wolontariuszka przez trzy miesiące wiosną 2017 roku. Pisząc
kolejny reportaż z Północy, chciała na coś się przydać tym, których
historii przyjechała wysłuchać.
Grenlandczycy opowiadali jej o swoim
kraju podczas łowienia ryb spod lodu, w trakcie kursowania taksówką
z jednej wyspy na drugą po zamarzniętym morzu, w czasie mycia podłóg
i gotowania obiadów dla kilkudziesięciorga stołowników. Nigdy wcześniej
nie spotkała ludzi tak dumnych ze swojego pochodzenia, ale w sposób
nieodbierający dumy innym. Nigdy wcześniej też nikt tak często się z niej
nie śmiał, a też ona nigdy wcześniej tak często nie śmiała się
z samej siebie.
Uummat to po grenlandzku serce. Uummannaq – tam, gdzie
leży serce. Lud to książka o sercu Grenlandii, które najmocniej
bije w Uummannaq.
Nie mam ani jednej książki o Grenlandii, może
poza jakimś Centkiewiczem. A szkoda.
Naddniestrze. Terror
tożsamości. Piotr Oleksy (Czarne)
Na te i inne pytania odpowiada Piotr
Oleksy, ukazując całą paletę niewiarygodnych sprzeczności rządzących Naddniestrzem.
Spotykamy tu watażków, gangsterów i gorących patriotów nieuznanego
państwa, ale „jest tu też trochę jak w filmie polskim zdaniem Mamonia –
spojrzysz w prawo, spojrzysz w lewo, nic się nie dzieje. Marazm
i apatia – powie ktoś. Stabilność – stwierdzi ktoś inny”.
Reportaże o wschodzie zawsze zdobywają moją
atencję.
Drzewa w moim lesie. Bernd
Heinrich (Czarne)
Bernd Heinrich już jako dziesięcioletni
chłopiec znał las na wylot. Gdy został profesorem biologii, kupił leśną działkę
w stanie Maine, postawił na niej niewielką chatkę i zaczął
obserwować, badać i poznawać drzewa. Drzewa w moim lesie to
podsumowanie kilkudziesięciu lat tych osobistych doświadczeń.
Nawiązując do klasycznego pisarstwa
przyrodniczego, Heinrich dzieli się z czytelnikiem swymi refleksjami
i eseistyczną erudycją. Drzewa widziane oczami naukowca i miłośnika
przyrody to istoty niezwykłe. Uczestniczą w „wyścigu zbrojeń”, dopasowują się
i przystosowują. Jedne dożywają sędziwego wieku, inne giną młodo. Nieobcy
jest im stres. Potrafią sygnalizować, że zamierzają wydać nasiona, aby zachęcić
sąsiadów do tego samego. Porozumiewają się, ale nie potrafimy ich zrozumieć, bo
zbyt słabo znamy ich język. Heinrich w fascynujący sposób pokazuje, jak
las potrafi sam sobą zarządzać. I dodaje: „ratując jeden gatunek zwierząt
lub połać lasu, ratujemy świat”.
Oto leśna biografia stworzona przez naukowca,
właściciela i opiekuna lasu na Adam Hill. Lasu, który dla Bernda Heinricha
od dziesięcioleci jest laboratorium, salą wykładową i wielką pasją.
Książka otrzymała Nagrodę Literacką Nowej
Anglii w kategorii literatury faktu oraz Nagrodę im. Franklina Fairbanksa.
Dla fanów książek o drzewach, których nigdy
nie czytałam. Poczekam, aż przestaną być modne.
Polityka wrogości,
Nekropolityka. Achille Mbembe (Karakter)
Gdzie tkwią źródła
globalnej przemocy? Jaki jest jej związek z liberalną demokracją?
W porywającym eseju filozof historii analizuje mechanizmy wykluczenia,
ukazując dwa skrajnie odmienne oblicza demokratycznego porządku. Jego zdaniem
nie da się myśleć o liberalnej demokracji w oderwaniu od historii
kolonializmu. Mbembe analizuje ich wzajemne powiązania
i konsekwencje tej relacji w dzisiejszym zglobalizowanym świecie,
w którym wrogość staje się głównym sposobem przeżywania Innego. Podejmując
wątki obecne w myśli Frantza Fanona, Mbembe proponuje alternatywę dla
polityki wrogości. Przeciwstawia jej „etykę przechodnia” – tworzenie więzi
oparte na budowaniu wspólnej pamięci, trosce i solidarności.
Polskie wydanie książki
zawiera także słynny esej Mbembego Nekropolityka, jeden
z najważniejszych tekstów teorii politycznej i krytycznej, mówiący
o relacji między podmiotowością a śmiercią jako o korzeniach
nowoczesnej suwerenności. Tekst ten stał się także punktem
odniesienia dla współczesnych artystów, o czym świadczy choćby fakt, że
jedna z części documenta 14 nosiła tytuł „The Society for The End of
Necropolitics”.
Książka ważna
i potrzebna w dobie narastających nacjonalizmów.
Reprezentacja Karakteru
musi się pojawić (Karakter zakłada stacjonarną księgarnię w Krakowie!)
Naznaczone literą „P”. Sophie Hodorowicz Knab (Wydawnictwo Literackie)
Dramatyczne losy Polek w III Rzeszy
Zapomniana historia przymusowej pracy kobiet
Ponad połowę polskich robotników cywilnych w
nazistowskich Niemczech stanowiły kobiety, a ich średni wiek wynosił około dwudziestu
lat. Młode dziewczyny znalazły się w ekstremalnych okolicznościach:
niedożywienia i wszechobecnego głodu, wycieńczającej pracy ponad siły, chorób i
katastrofalnych warunków życia. Polskie robotnice przymusowe doznawały cierpień
nie tylko fizycznych, ale również psychicznych. Atmosfera wrogości i przemocy
pogłębiała mentalne wyczerpanie i poczucie bezradności. Te, które przeżyły
wojnę, wciąż szukały spokoju duszy.
Naznaczone literą „P” to oparta na solidnych historycznych źródłach
opowieść o losach polskich kobiet wywiezionych do pracy przymusowej w
nazistowskich Niemczech. Sophie Hodorowicz Knab dotarła do osobistych świadectw
robotnic, na podstawie których odtworzyła dramatyczne realia kobiecej
codzienności. Wyłania się z nich obraz nie tylko wszechobecnego cierpienia, ale
również wielkiej odwagi i uporczywej woli przetrwania.
Książki historyczne też muszą mieć swoją
reprezentację. Tę interesuję się osobiście, jako że moja prababcia i jej matka
oraz siostry również były przymusowymi robotnicami w Niemczech w czasie wojny –
o ironio, sama prababcia wspominała te czasy i „swoich” Niemców bardzo miło – zapewne
były u nich o wiele lepsze warunki życia niż w czworakach pod Warszawą.
Metamorfozy
Imperium Rosyjskiego 1721-1921. Andrzej Nowak (Wydawnictwo Literackie)
Książka, dzięki której łatwiej zrozumieć współczesną Rosję
Idea Trzeciego Rzymu, ukrócenie polskiej
anarchii, poskromienie tyrana Napoleona, panslawizm, walka cywilizacji,
imperium a nacjonalizm, bolszewicka utopia, heart-land i modny do dziś
euroazjanizm. Fascynująca panorama kilkuset lat rozwoju rosyjskiej myśli
politycznej daje jedyną w swoim rodzaju możliwość spojrzenia na świat z
perspektywy Moskwy.
Sięgając do rosyjskiej historii, literatury,
filozofii i sztuki, wybitny znawca Imperium, profesor Andrzej Nowak, kreśli
niezwykłą, erudycyjną syntezę myśli geopolitycznej naszego potężnego sąsiada.
Poznanie rosyjskiego punktu widzenia, nawet jeśli bardzo głęboko się z nim nie
zgadzamy, jest kluczem do zrozumienia wyzwań stojących przed Polską.
Szczególnie inspirujące jest obserwowanie,
jak mocno przez wieki na rosyjskie myślenie wpływała „sprawa polska”. Dlaczego
warto zestawić losy Rzeczpospolitej i Krymu? Jak „połykano i rozrzedzano” w
ogromnym imperialnym organizmie „polską truciznę”? Dlaczego „Judasze
Słowiańszczyzny” nie zasługiwali na żadną litość?
Jaka ciekawa okładka!
Wyspa dnia poprzedniego.
Umberto Eco (Noir sur Blanc)
Szlachcic z Piemontu, Robert de la Grive,
uratowany z katastrofy morskiej, dostaje się na opuszczony statek
"Daphne", zakotwiczony w pobliżu nieznanej Wyspy. Na pokładzie i w
licznych pomieszczeniach znajduje wiele tajemniczych przyrządów oraz ptaków i
roślin. Z czasem się dowiadujemy, że Robert trafił na morze jako tajny
wysłannik Mazarina i Colberta, usiłujących odkryć sekret obliczania długości
geograficznej. Dziwnym zrządzeniem losu naszemu bohaterowi również na pokładzie
"Daphne" przyjdzie się zajmować tą kwestią. Prawdopodobnie statek
stoi w pobliżu sto osiemdziesiątego południka, zatem na leżącej po jego drugiej
stronie Wyspie - wedle obliczeń XVII-wiecznych geografów - powinien być jeszcze
dzień poprzedni. Nękany wspomnieniami utraconej miłości i wizją nikczemnego
brata-sobowtóra, Robert coraz zapamiętalej pragnie dostać się na Wyspę, gdzie
można ponoć ujrzeć Gołębicę Koloru Pomarańczy.
W XVII stuleciu problem obliczania
długości geograficznej spędzał sen z powiek możnym tego świata. Zamorskie
wyprawy dawały wówczas możliwość znacznego powiększenia stanu posiadania,
zapewniały nowe źródła bogactw i dobrobytu. Jednak by zawładnąć oceanami,
należało poznać wszystkie tajniki nawigacji. Już samo wyznaczenie południka
zerowego było kwestią sporną, gdyż południki, jako linie hipotetyczne, mają tę
samą długość i żaden z nich nie został wyróżniony, jak równik wśród
równoleżników, w sposób naturalny. Kolejnym problemem był pomiar czasu na
morzu. Zegar wahadłowy się do tego nie nadawał ze względu na kołysanie pokładu.
Próbowano wielu innych sposobów, choćby tak kuriozalnych jak posłużenie się
"proszkiem sympatii". Prototyp chronometru morskiego zbudował dopiero
w 1735 roku angielski zegarmistrz, John Harrison. Ten skromny prowincjusz, obcy
dworskim koteriom, długo musiał jednak czekać na oficjalne uznanie. W pierwszej
połowie XVII wieku Francją rządzili dwaj ministrowie. Ludwik XIII obdarzył
zaufaniem i władzą kardynała Richelieu. Po śmierci monarchy i jego zausznika
część uprawnień przeszła w 1643 roku - zgodnie z wolą królowej Anny Austriaczki
- na kardynała Mazarina. Ten mąż stanu, z pochodzenia Włoch (Giulio Mazzarini),
faktycznie kierował państwem. Celem jego polityki zagranicznej było
ugruntowanie międzynarodowej pozycji Francji, toteż kwestia wyznaczania
długości geograficznej niewątpliwie pozostawała w sferze zainteresowań
kardynała i jego urzędników, wśród których wyróżniał się Colbert. Po śmierci
Mazarina (1661) 23-letni Ludwik XIV ogłosił, że odtąd sam będzie sprawował
rządy jako Król Słońce. W sztuce dominował wtedy barok, który panuje również na
kartach tej powieści.
Ładne wydanie Umberta Eco, skusiłabym się.
Religie dawnych Słowian. Dariusz Sikorski
(Poznańskie)
Czy Słowianie posiadali zorganizowany system
wierzeń religijnych?
Jak wyglądały ich świątynie i czy w ogóle
istniały?
Co było sercem ich systemu religijnego –
panteon bogów czy magiczne rytuały?
Wierzenia słowiańskie rozpalają wyobraźnię
badaczy, rodzimowierców i fascynatów od prawie dwóch stuleci. Niepewne dane
archeologiczne i nieliczne teksty sprawiają, że kwestia słowiańskiej religii
jest niekończącym się źródłem trudnych do udowodnienia hipotez, narastających
kontrowersji, gorących sporów a czasami bezczelnych fałszerstw.
Dariusz Andrzej Sikorski, sprawnie poruszając
się w gąszczu przekłamań i romantycznych wizji przedchrześcijańskiej
Słowiańszczyzny, prezentuje własną, oryginalną odpowiedź i pogląd na kwestię
duchowości naszych przodków. Opierając się na niewielu pozostałościach i
badając ich powiązania, rozprawia się z tymi mitami i legendami, które
zaciemniają nam ogląd sytuacji. Jego książka to popis historycznego kunsztu, a
zarazem fascynująca podróż dla wszystkich poszukujących prawdziwej wiedzy.
O Słowianach też staram się zbierać
literaturę, na razie wirtualnie. Temat jest grząski, niepewny i często
przekłamywany, ale Wydawnictwu Poznańskiemu ufam (i żałuję, że nie poszłam tam
na praktyki, ale konieczność przyjścia i zgłoszenia się osobiście mnie
przerosła).
Była raz wojna, Bomby
poszły. John Steinbeck (Prószyński i S-ka)
Steinbeck skupia się na
ludziach, a nie na bitwach. Je i pije z żołnierzami na froncie, rozmawia i
walczy z nimi ramię w ramię. "Była raz wojna" tworzy niezapomniany
portret życia w czasie wojny, który nadal zaskakuje prawdą i humanitaryzmem.
Wielka Brytania, Afryka
północna, Włochy... wielka wojna, której losy jeszcze nie były przesądzone,
choć uczestniczyła już w niej Ameryka. Heroizm, trud codziennej walki, znaczące
wydarzenia i drobne epizody, w których uczestniczy i które ogląda autor.
Jest zawsze na pierwszej linii, zawsze obok żołnierzy. W reportażach zawartych
w tym zbiorze pisanych na zamówienie dziennika "New York Herald
Tribune" najwięcej miejsca poświęcił nie rzeczom i sprawom uznanym za
najważniejsze, nie budzącym grozę wydarzeniom, lecz drobnym, codziennym
(niekiedy zabawnym) sprawom, które wojnie towarzyszą. Ukazuje przy tym ludzki
wzniosły i skromny wymiar nieludzkiej wojny.
Tłem dla powieści
"Bomby poszły", która po raz pierwszy ukazuje się w polskim
przekładzie, jest obraz amerykańskich sił powietrznych oraz amerykańskiej
załogi bombowca, najważniejszego elementu tychże sił, a także – jak określił to
sam Steinbeck – "najwspanialszej drużyny świata”.
"Bomby poszły" to meldunek, który załoga składa w chwili, gdy wielkie
bomby lotnicze wypadają z komory i lecą w dół, w stronę nieprzyjaciela… Słowa
te oznaczają, że misja została wykonana i że można wracać do domu. Pewnego dnia
to hasło rozbrzmi nad pokonanym wrogiem i wtedy będzie można wrócić do domu na
dobre.
Jeśli zapomnieliście, czym jest wojna, Steinbeck odświeży wam pamięć. Taka literatura nigdy się nie starzeje."Chicago Tribune"
Wojna zawsze jest
interesująca.
Kompendium i Atlas Świata
Dysku. Terry Pratchett (Prószyński i S-ka)
Niewidoczny
Uniwersytet z dumą prezentuje najpełniejszą z istniejących dotąd mapę i
przewodnik po świecie Dysku.
To
niezwykłe dzieło wykorzystuje ciężko zdobytą wiedzę licznych wybitnych i
nieuchronnie martwych odkrywców. Na szczegółowych planach naszego świata
czytelnik może znaleźć legendarne ziemie Wysp Sośniczych, prześledzić bieg
Knecku, który w równej obfitości roznosi na oba brzegi żyzny ił i konflikty
graniczne, czy kontemplować ogromne pustynie Klatchu i Howondalandu -
kształcący przykład zagrożeń braku dozoru nad pasącymi się kozami.
Każdy kraj, jego mieszkańcy, ich zwyczaje,
terytorium i podstawy gospodarki opisane są we właściwych terminach, a opisy
owe przenoszą czytelnika od kopalni tłuszczu w Überwaldzie i targów magicznych
dywanów w Al Khali do najwyższych klasztorów w Ramtopach i splamionych krwią i
kakao świątyń Imperium Tuzumeńskiego.
Ten
pouczający tom jest obowiązkową lekturą dla każdego, kto chciałby dowiedzieć
się więcej o krainach na grzbiecie żółwia.
Wiem,
że tego nie potrzebuję, ale to taka typowa czytelnicza zachcianka, którą
chciałoby się dostać na święta, żeby sięgnąć do niej tylko w bardzo nudne
wieczory, a na co dzień patrzeć, jak się ładnie komponuje na półce z kolekcją Świata Dysku.
Tirza.
Arnon Grunberg (Pauza)
wszystko dookoła się zmienia i czasem nie udaje się zrealizować nawet dobrze
przemyślanych planów.
Tirza jest najbardziej znaną książką
Grunberga, wielokrotnie nagradzaną, uhonorowaną między innymi nagrodami:
holenderską Libris i belgijską Złotą Sową. Została przetłumaczona na 21
języków. W 2010 roku holenderskie środowisko literackie uznało Tirzę w
badaniach tygodnika „De Groene Amsterdammer” za jedną z najważniejszych
powieści XXI wieku.
Nie zwróciłabym uwagi, ale to Pauza, zaczynam
mieć sympatię do tego wydawnictwa, widząc głównie pochlebne recenzje (czy to
tylko dobry marketing?).
Architektura –
wizje niezrealizowane. Philip Wilkinson (Rebis)
Drapacz chmur
wysoki na milę, kopuła okrywająca Manhattan, łuk triumfalny w kształcie słonia
to nie jedyne porywające projekty w dziejach architektury, których nigdy nie
zrealizowano. Ich autorzy próbowali sięgnąć granic wytrzymałości materiałów,
eksplorować nowe idee, łamać konwencje, spełniać twórcze kaprysy albo wyznaczać
zupełnie nowe kierunki. Wśród ich pomysłów znajdziemy i arcydzieła
architektury, i urokliwe kaprysy twórczego geniuszu.
Niektóre z
niezrealizowanych pomysłów wielkich wizjonerów architektury to budowle
wyjątkowej wręcz urody i niebywałych kształtów. Inne miały nauczyć nas, jak żyć
w szybko rozrastających się miastach. Jeszcze inne stawiały na głowie
architektoniczne konwencje. Nie brakowało wśród nich i pomysłów dziwacznych, a
przy tym inspirujących. O nich wszystkich opowiada ta przepięknie ilustrowana
książka.
Normalnie nawet
nie patrzę na ofertę Rebis (przepraszam, ale nie tylko, że nie moja tematyka
książek, to jeszcze błędy korektorskie się zdarzają podejrzanie często), ale
zobaczyłam tę okładkę na kilku blogach i mnie skusiła. Sami przyznacie, że dużo
obiecuje.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz