Napisałeś maturę, czekasz na wyniki, masz już je w
garści...? Właśnie zrozumiałeś, że jednak nie zostaniesz pierwszą w Polsce księdzem-kobietą,
jak to Ci się marzyło w dzieciństwie? Ani weterynarzem, ani superbohaterem, ani
spełnieniem oczekiwań rodziców... A przyszłość coraz bardziej kojarzy Ci się z
odcinkami „Maturzysty” z Chatolandii, a nie z byciem życiowym wygrywem
studiującym prawo? Cóż, skursywieni przechodzili przez tą otchłań dwa lata
temu, i w ramach akcji #CoPoMaturze postanowili troszkę Wam o tej przygodzie opowiedzieć. Nie chcąc Wam czegoś wmawiać, raczej zasugerować.
(Wszystko ilustrowane stosownymi zdjęciami moimi lub mych znajomych.)
Krótko o akcji:
Daga z bloga socjopatka.pl oraz Ania ze studenckiego bloga blue-kangaroo.pl,
które to obie panie czytam i cenię, organizują sympatyczną akcję dzielenia się
ze światem swoją wiedzą z zakresu ogarniania wyboru studiów i odkrywania, że
istnieje życie po maturze. Dzięki naszemu – to znaczy, starych ludzie –
doświadczeniu, istoty młode mają szansę podjąć dobrą decyzję. Postanowiłam dołączyć
się, gdyż będzie to świetne preludium do wpisu
o studiowaniu filologii polskiej, do którego się zabieram.
Życiowe mądrości skursywionych
Przede wszystkim chciałabym Wam powiedzieć: nie ma się co spinać.
Do trzech razy to nie
przegryw, jak rzekła moja współlokatorka, używając nieco dosadniejszego
słownictwa (i oczywiście mówiąc o zmienianiu kierunku studiów).
Jeżeli zdecydowałeś się na studia, to wiedz, że istnieją dwie
drogi – albo dostosujesz studia do siebie, albo dostosujesz siebie do nich, i
ta druga zaprawdę jest boleśniejsza, ale też przynosi efekty.
Drugą wielką mądrością skursywionych jest hasło: przyszłość jest jak kupowanie brzoskwiń w
worku – obojętnie, jak je obmacasz, i tak po otwarciu połowa będzie twarda, a połowa
zgniła.
Na studiach może nie zagrać milion rzeczy! Mogą nie otworzyć
naboru, nie utworzyć grupy, zmienić wymagania, może być fatalna atmosfera,
fatalna kadra profesorska, ten jeden cholerny profesor, który uważa, że kobiety
są za głupie na więcej niż trzy, może być debilna grupa, możesz odkryć, że to
jednak nie ma perspektyw, że tego nie rozumiesz, że masz fobię na punkcie
matematyki, że boisz się jednak zwierząt... I miliard innych. Każdy z tych
powodów jest wystarczający, by rzucić studia. Serio.
Życie po maturze nie biegnie jednotorowo. Jeżeli w podstawówce
musiałeś zmienić szkołę czy kiblowałeś, to trochę przypał, bo nowa klasa, nowe
twarze, i wszyscy patrzą na Ciebie jak na debila. Jeżeli powiesz na imprezie,
że to twoje drugie albo trzecie studia, albo że masz trzydzieści lat, a jesteś na pierwszym roku, bo
dopiero teraz poczułeś potrzebę studiowania filozofii, większość zaakceptuje to
ze spokojem, bo nie takie historie się im przytrafiały.
Mi poszło stanowczo za łatwo
Wśród wszystkich moich znajomych ja mam chyba najprostszą
drogę życia, więc powiedzmy, że nie jestem tutaj dobrym przykładem. W gimnazjum
objawiłam trochę talentu do zgrabnego pisania, dobrej ortografii i rozumienia
poezji – zostałam finalistą kuratora z polskiego, poczułam się nieco zdolna – w
końcu w ogóle się nie uczyłam do niego – no więc poszłam do klasy
humanistycznej. Pomińmy milczeniem to, jaką porażką jest konieczność sprofilowania
się już na tym etapie życia. Chemio, którą zawsze lubiłam – ja też żałuję, że
tak szybko nas rozdzielono. Dobre wyniki w liceum, sympatia polonistki, możliwość
dalszego rozwoju, w końcu dobrze zdana matura – wszystko to upewniło mnie w
przekonaniu, że pójdę na coś związanego z językiem i literaturą.
Kłopocik był tylko jeden – pojęcia nie miałam, co można
robić pożytecznego po filologii polskiej. Przecież nie będę uczyć bachorów z gimnazjum! Ani całe życie zajmować się pracą naukową. Zaczęłam szukać jakiejkolwiek
praktycznej metody wykorzystania mojego hobby i talentu, i dopiero wtedy
odkryłam, czym tak naprawdę jest polonistyka i co daje. Dobre rozpoznanie to
podstawa! Inaczej nigdy nie odkryłabym specki wydawniczej i jeszcze bym
poszła na jakąś animację kultury D:
Uspokojona co do praktyczności mej przyszłej pracy poszłam
wybierać uniwerek. I tutaj prawie popełniłam tragiczny błąd – poszłam za znajomymi.
Na wszystkie pomniejsze bóstwa, nie wybierajcie drogi życia
idąc ślepo za znajomymi! Gdyby mnie wtedy snobizm nie uratował,
trafiłabym na bardzo słabą filologię, a moi znajomi i tak po semestrze
mieszkania razem się pokłócili na śmierć i życie i sobie poszli. Spoko, jeżeli
drogi znajomych odpowiadają Twoim ambicjom – jednak dobrze kogoś w mieście znać
(dzięki temu w rubryce „kogo zawiadomić w razie wypadku” nie musisz wpisywać
współlokatorki). Ale jeżeli masz z czegokolwiek zrezygnować dla ludzi – daj se
spokój.
Błąd spowodował tyle, że jakiś uniwerek wydał na głupoty mój
hajs z rekrutacji, a ja i tak poszłam do Poznania – wiem, że jestem okropna,
ale ze swoim wynikiem z rozszerzenia dostałam się bardzo łatwo i zupełnie obcy
jest mi smutny list „nie dostała się Pani na studia...”.
Moi rodzice jeszcze na pierwszym roku pytali się czasami,
czy może jednak pójdę na polibudę. Na szczęście pytali się niemrawo, gdyż
sami są humanistami i nauczycielami, i nie powinni występować jako spece od
robienia kariery. Niestety, bardzo często to rodzice niszczą marzenia i
przyszłość maturzystów, np. zmuszając ich do zbyt szybkiego wyboru. Nie
zmienimy tego – w końcu się o nas martwią – ale warto potrafić dobrze objaśnić
i uargumentować swoją decyzję, żeby wyjść na poważnego człowieka, a nie rozlany
kisiel bez planów na życie. Nie warto dawać sobie namieszać w głowie – tak tylko
udowodnisz, że jesteś niepoważny i nie poradzisz sobie z dorosłym życiem, więc
rodzice będą Ci motać jeszcze bardziej „bo bez nas zginiesz!”
Bardzo dobrze upewniła mnie w decyzji o studiowaniu praca
wakacyjna – poszłam do pracy fizycznej, pracowałam na ulicy, i zetknęłam się z
tyloma przejawami ludzkiej głupoty/nienawiści/prymitywizmu/ciemnoty umysłowej,
że powrót za mury jakiejś miłej, bezpiecznej uczelni był moim marzeniem. Absolutnie
nie byłam wtedy gotowa do życia w zwyczajnej społeczności – ja, hodowana przez
rodziców w bezpiecznej i intelektualnej atmosferze, a potem chodząca do dobrego
liceum i obracająca się tylko wśród ludzi mi podobnych.
Nie bądźmy jednak monotematyczni
...bo na świecie jest wiele opcji innych niż studia. Ja
akurat szybko zdecydowałam o swojej drodze życia, ale pomogło mi wychowanie i
pewne wpojone wartości, ale Wy wcale nie musicie tak mieć. Po co tracić lata na
studia, które nie są Ci do niczego potrzebne? W bardzo wielu zawodach jakiś
kurs i wiedza praktyczna liczą się o wieeele bardziej niż znajomość
skomplikowanej wiedzy uniwersyteckiej. A brak studiów nie czyni Cię z automatu
zacofaną ciemnotą – dokształcać się możesz sam. Zawsze i wszędzie. Już pomijając
to, jak bardzo szanuję ludzi, którzy w moim wieku kręcą już swoje
biznesy/projekty i nie muszą być uzależnieni finansowo od rodziców. Gap year
nie jest już niczym dziwnym, i nie daj sobie wmówić, że Ci zaszkodzi. Jeżeli
totalnie nie możesz się zdecydować, albo czujesz, że nie chcesz jeszcze
opuszczać domu, to zostań i pracuj. No, może nie mieszkaj do trzydziestki z
rodzicami, ale rok Cię nie zabije. Mamy, jako pokolenie, tą swobodę że możemy
zmieniać decyzję o swojej przyszłości albo lekko ją odsunąć, dać sobie czas na
eksperymenty. To już nie te czasy, gdy mogłeś być albo rolnikiem, albo
rzemieślnikiem, albo księdzem, a rodzice podejmowali za ciebie tę decyzję gdy się rodziłeś.
Podsumowując – nie ma się do spinać. Życie i tak bawi się
Tobą jak mały kotek skarpetką. Dobrze mieć wiedzę i dobrze jest nie być miękką
kluchą bez osobowości i poglądów, ale to ogólnie fakt życiowy. A po maturze
przeżywanie dram jest całkiem spoko – i tak za rok czy dwa będziesz mieć z tego
bekę i zajmiesz się wkurzaniem maturzystów tekstami „Ho ho, zobaczycie po
pierwszej sesji!”
Swojego wyboru nie żałuję, szczególnie widząc, ilu moich
znajomych zmienia studia i nadal szuka swojej drogi – a ja trwam, jak ten
ostatni rozbitek na ruinach okrętu. Czy pożałuję kiedyś – zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz