Większość mojego życia to czytanie lektur na studia. I niestety rzadko są to powieści. Przeważnie teksty naukowe z różnych dziedzin humanistycznych, charakteryzujące się zdaniami na pół akapitu, nasyconymi niezrozumiałym słownictwem aż do porzygu, i wymagające prowadzenia osobnego zeszytu na słownik. Przeważnie czyta się je na ostatnią chwilę, w bibliotece, pod biblioteką, w mieszkaniu, w stresie i próbując dowiedzieć się, na kiedy są.
Da
się więc zauważyć, że większość mojego życia to nie czytanie dla relaksu (a
moje szybkie tempo czytania nie wzięło się znikąd). Jednakże raz na jakiś czas
mam w końcu możliwość wzięcia lektury, którą sama sobie wybrałam, i
przeczytania jej przy kakałku z piankami, obiadku (w zasadzie czas na jedzenie
to często mój jedyny czas na czytanie „swoich” książek), siedząc wygodnie na
łóżku i w ogóle tak instagramowo.
Sięgam
wtedy po jakąś od dawna obiecywaną fantastykę, opowiadania z Nowej Fantastyki,
coś naukowego, ale z innej dziedziny (antropologia <3), jakiś reportaż lub
biografię, i mogę z całą pewnością powiedzieć, że czytam dla przyjemności.
Uczenie
się nowych rzeczy bez widma egzaminu jest przyjemne. Czytanie klasyki
fantastyki jest przyjemne. Czytanie Lema przeważnie też jest zasadniczo
przyjemne, gdy masz pod ręką kilka słowników i internet. Czytanie słownika
Kopalińskiego to, wbrew pozorom, świetna rozrywka (i niewyczerpana kopalnia
inspiracji i fabuł).
Ale
przyjemne nie znaczy – dla relaksu!
Czytanie
książek to ciężka praca, jak ostatnio wspominałam. Absolutnie nie
rozumiem postawy „czytam coś głupiego dla odmóżdżenia się\zrelaksowania”, i na
pewno już o tym wspominałam, więc wspomnę jeszcze z milion razy!
Zresztą pisałam coś podobnego we wpisie "Nie czytam złych książek", który z jakiegoś powodu jest bardzo na tym blogu popularny.
Nawet
czytając najgłupszą rzecz, jaką posiadam, czyli „Hellsing” (brutalna manga dla
nastolatków, sensu to nie ma żadnego, chyba wystarczy wspomnieć, że jest o
organizacji zwalczającej nazistowskie wampiry swoimi własnymi wampirami),
daleko mi do odmóżdżenia. Każda, nawet najbardziej absurdalna akcja powoduje,
że człowiek zaczyna zastanawiać się nad tym, jak ona funkcjonuje, na takich
motywach i toposach działa, z jakiej kultury się wywodzi i co do kultury
wprowadza. Dlaczego bohater jest akurat taki? Dlaczego przyjmujemy tą fabułę
bez protestu, mimo że jest debilna? Skąd takie zainteresowanie ludzi bezmyślną
brutalnością? Dlaczego ludzie tak łatwo chwytają powtarzalne wątki i motywy,
ale po przekroczeniu pewnej cienkiej granicy zaczynają narzekać, że zbyt
powtarzalne? Co takiego zrobił autor, że to jednak jest wciągające? Czemu
naziści są tak popularni w kulturze?
Czemu szalony przywódca bardziej nas przekonuje gdy jest niski i gruby?
Czytanie „Hellsing” to niekończące się pytania o ukształtowanie naszej kultury,
a trochę i o samą siebie (dlaczego ja to w ogóle czytam? dlaczego niektórych
bohaterów lubię, a innych nie, i czy czytanie tego w liceum przypadkiem nie
przełożyło się na pewne moje zainteresowania i preferencje w życiu dorosłym?
ergo – czy nie jestem jako człowiek głównie zlepieniem różnych motywów
przeczytanych książek?).
Często
takie „odmóżdżacze” przekraczają pewien próg bólu, po którym zostaje już tylko
czarna otchłań pełna jęków rozpaczy redaktora, który to gówno przepuścił, i
zapewne będzie się za to smażyć w piekle. Po którym zostaje już tylko pusty i
ponury śmiech, i czytać dalej się zwyczajnie nie da. Perfekcjoniści czują coś
podobnego zapewne patrząc na krzywo powieszony na ścianie obrazek, którego nie
da się poprawić. Tutaj mieszczą się książki naprawdę złe, naprawdę mnie irytujące,
i tytułów może nie będę wymieniać (szczególnie że od kilku lat skutecznie
omijam je w moim życiu, uważając że i tak mam za mało czasu na czytanie).
Osobna
kategoria to książki tak nudne, przewidywalne i sztampowe, że w połowie
zapominam o tym, że coś czytam, i zaczynam gapić się w okno. Autor gubi wątek.
Kreuje papierowe postacie bez jednej cechy charakterystycznej. Pisze po raz
kolejny opowieść o dziewczynie przeprowadzającej się do nowego miasta, gdzie
poznaje tajemniczego chłopaka bojącego się światła słonecznego. Każdy jego
dialog brzmi, jakby napisała go jakaś mało zaawansowana sztuczna inteligencja.
Pierwszy dowcip ściągnięty od pisarza A. Drugi od pisarza B. Wystrój wnętrza od
pisarza C, a w połowie od D. Znacie to uczucie, gdy czytacie artykuł o np.
wynikach wyborów samorządowych albo posiedzeniu rady miasta (pozdrawiam W.), i
jego treść napisana jest tak neutralnie, przezroczyście, że nie widzicie wręcz
słów, żadnego autora, żadnego charakteru, mózg przepływa po słowach chłonąc
samą treść? Ja znam, bo sprawdzam takie teksty znajomej i sama czasami piszę, i
na wszystkich bogów, czasami własnego tekstu nie widzę, taki jest
przezroczysty. Te książki też są przezroczyste. Widać w nich tylko błędy.
Ani
zwijanie się z bólu psychicznego, ani zasypianie w połowie książki nie mogą
zaliczać się do relaksu nad książką. A czytanie książek, które nie są miałkimi
odmóżdżaczami, zawsze wymaga pewnej pracy intelektualnej.
Czasami
bardzo intensywnej i połączonej z googlowaniem, ale na tym przecież polega cała
zabawa. Książka zadaje Ci mnóstwo pytań. Książka zadaje Ci pytania tak, że
musisz nieźle się nagimnastykować, by w ogóle zrozumieć ich sens. Książka
akurat idealnie trafia tematyczne w twój aktualny problem życiowy, który
próbujesz rozwiązać, ale nie daje Ci żadnych odpowiedzi, tylko mota wszystko
coraz bardziej. Książka stawia cię przed dylematami moralnymi, nad którymi jako
Europejczyk z XXI wieku nigdy nie musiałbyś się zastanawiać. Książka z radością
pozbawia cię Twoich niepodważalnych przekonań o świecie, jak ten jeden profesor
od filozofii, który chyba czerpie radość z wmawiania ci, że nie istniejesz.
Co
gorsza, książka zaraża Cię emocjami, których chwilowo nie przeżywasz albo nigdy
byś nie przeżywał. Jaką wymyślną torturą jest nagle przejmowanie emocji
oświeceniowego poety, który stracił córkę, chorego chłopca sprzed dwustu lat
czy uczciwej wobec braci siostry z czasów starożytnych, kiedy jesteś zwykłym
młodym człowiekiem z XXI wieku i powinno cię raczej martwić to, czy ten ziomek,
który ci się podoba, zawsze jeździ tym tramwajem. To ma być relaks?
Oczywiście,
nie każdy będzie tak to czuć. Prywatnie jestem nadwrażliwcem, od jakichś
czternastu lat żyjącym ciągle w świecie książkowym – mogę odbierać takie sprawy
inaczej, bardziej ekstremalnie, emocjonalnie.
Ale, jak już wspominałam, czytanie ma otwierać przed naszymi duszami
nowe horyzonty, horyzonty emocjonalne i intelektualne, więc przez pięć minut
czytania tego tekstu możecie być młodym nadwrażliwcem zakochanym w książkach i
zrozumieć, czemu instagramowe obrazki „relaks, świeczki i książeczka” są moim
zdaniem bardzo głupie.
PS.
Dla prawdziwego relaksu przytulam się do ludzi, włażę na drzewa albo siedzę
godzinami w parkach obserwując kaczki i słuchając smutnej muzyki alternatywnej.
Chyba brzmię jak ktoś, kto powinien zażyć
pigułki z suszonej żaby xD
PS2. Czyli zapowiedzi - zaczęłam czytać w końcu Władcę Pierścieni, czytanego chyba jak byłam w podstawówce? Na pewno w czasach, gdy miałam jakieś 150 cm wzrostu i chodziłam w dziwnych ubrankach. Postanowiłam, że muszę sobie powtórzyć. Zapewne zajmie mi to kilka miesięcy, bo studia, studia, więc spodziewajcie się niedługo wpisów typu "Zbiór dziwnych myśli o Władcy Pierścieni" i zapewne połowę wpisu zajmą moje dziwne skojarzenia, bo już po pierwszych 100 stronach mam tyle skojarzeń kulturalno-społecznych że szok!
Kogo to dziwi w zasadzie xD
Recenzji nie będzie, bo to trochę bez sensu w 2018.
PS3. Nie chcę zapeszyć, ale w tym miesiącu udaje mi się pisać coś co pięć dni. Mam nadzieję, że jesteście dumni, a nie przytłoczeni.
PS4. Zapytałam osobę niezależną i wyszło, że mam zrypane kolory na ekranie, i blog wcale nie jest z elementami różowego, jak myślałam, jeno bardziej beżowego. Świat mi się załamał :c
Klasycznie zapraszam na instagrama oraz na fejsbuczki, jeżeli chcesz być bez trudu na bieżąco i patrzeć na zdjęcia beenek z głupimi podpisami. No i jeżeli chcesz na bieżąco widzieć moje różne narzekania, komentarze i zdjęcia książek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz