Po błędach mnie poznacie.
Skursywieni
spotykają na swojej drodze czasami artystów – czasami dosłownie na nich
wpadają, bo kuchnia w naszym mieszkaniu jest dość wąska, czasami mniej
dosłownie wpadają na nich w szkole, pubie czy gdziekolwiek. Skursywieni lubią
swoich artystów, i z niektórymi utrzymują stosunki, które można by nazwać
przyjacielskimi, jednakże straszny problem mają zawsze z oglądaniem, słuchaniem
i analizowaniem ich prac.
Za
pierwszym razem zawsze przerażająca jest osoba, która nagle, tak bez
przygotowania psychicznego, wysyła ci swoją muzykę, wiersze, opowiadanie
(zazwyczaj do korekty), pokazuje rysunki i obrazy. Kontakt z dziełem czyjegoś
namysłu i fantazji to zupełnie co innego niż kontakt z człowiekiem, którego
uważacie za znajomego – w tym drugim przypadku widzicie kolor włosów, nietypowe
albo typowe ciuchy, uśmiech albo jego brak i szerokie brwi. W tym pierwszym
przypadku dotykacie żywej materii czyjegoś mózgu i emocji, i pół biedy, jeżeli
należą one do nieznajomego ci gostka, który i tak zaraz pojedzie w dalszą trasę
koncertową po Europie, a potem zaszyje się w jakiejś Danii czy Irlandii. Ale
nie, one należą do twojego znajomego, na którego musisz potem jakoś spojrzeć w
szkole czy na uczelni, mimo palącego wrażenia, że dowiedziałeś się o nim
troszkę za dużo.
Ludzie
miewają problemy z mówieniem szczerze o sobie, szczególnie o problemach i
uczuciach, ale często nie mają problemu, by przełożyć to wszystko na język
sztuki i pokazać ci – zrozumiałe, że nie każdy odczuje tu tą intymność, ten
pierwszy odruch strachu przed odkryciem kogoś z jego uczuciowością, ale możecie
sobie powyobrażać, że czasami faktycznie tak jest. Szczególnie jeżeli samemu
się jest osobą dość skrytą. Skursywieni doskonale rozumieją ideę grania w
maskach czy pisania pod pseudonimami. Jednakże jest taka grupa ludzi, przed
których wzrokiem nic i nikt się nie ukryje.
Korektorzy
i redaktorzy.
Wredne
dranie w grubych brylach będące czystą esencją czepiania się. A jednocześnie
biedni ludzie, których nic na świecie nie ominie. Zanim wybierzecie ten zawód
zastanówcie się, co będzie w stanie przetrawić wasza psychika. Bo niewinne
literówki, które robią bystrzy inaczej ludzie w Internecie to wierzchołek góry
lodowej, z którym nie będziecie mieć raczej kontaktu w normalnej pracy (wbrew
pozorom ludzie nie są aż takimi debilami). Poza tym, gdy ktoś nie umie napisać
słowa bez błędu, to pobłażliwość wobec niego włącza się automatycznie –
sprawdzasz go sobie, pośmiejesz się, kilka najciekawszych błędów wyślesz
kolegom i jakoś to leci. Są gorsze przypadki.
Na
początku pracowania w edytorskim kole naukowym dostałam tekst, który nadal
uważam za najgorszy w życiu. Był napisany fatalnie. Zdania potykały się o
siebie i łamały sobie nóżki. Styl dawno poszedł chlać. Cały fragment skopiowano
bezczelnie z Wikipedii bez żadnego przypisu czy odniesienia, a do tego brzydko
włożono w całość, przez co zachowywał się jak nerka wszczepiona zamiast płuca.
Co gorsza, temat był taki raczej uważany przez ludzi za delikatny, czyli o
samobójstwach, co nie przeszkadzało autorowi w poważnym tekście dorzucić na
zakończenie denny i mulisty śmieszek z samobójstw, powodujący u czytelników
lekkie mdłości. Jedno zdanie musiały analizować trzy studentki, zanim w ogóle
wpadnięto na trop, co ono może chcieć przekazać. Pomijając fakt, że skursywieni
mają pewne obeznanie w poruszanym temacie i nietrudno było im zauważyć, jak
autor generalizuje, nie podaje źródeł, powołuje się na przestarzałe badania,
upraszcza, ogólnie dobry temat przeciska przez siatkę swojej głupoty i cieszy
się, jak ładnie wyszło. No ble.
Jeżeli poświęciłam na ten opis aż
akapit, to wiedz, że coś się święci.
Czas,
który z biedną M. poświęciłyśmy na ten szajs, był jakoś o połowę dłuższy niż
potrzebny na napisanie tego od nowa. No po prostu świetny start. A świadomość,
że czasopismo, do którego to pójdzie, nie zawsze wprowadza nasze poprawki (i
jeszcze zgadza się na drukowanie takich paskudników), nie poprawiała sytuacji.
W głębokiej frustracji (i w głębokim dole śmieszkowania z autora) zerknęłam na
nazwisko gałgana, który to stworzył, znalazłam go na facebooku i chwilę
zastanawiałam się, czy nie napuścić na ziomka jakiegoś fejkowego konta, no ale
bądźmy dorośli. Poza tym facet studiował medycynę. „Nie musi umieć pisać –
pomyślałam – a durne śmieszki i zawłaszczanie własności intelektualnej może mu
przejdą z wiekiem”. PS. Dostałam ziomka
kolejny tekst i w śmieszkach z martwych się niestety tylko rozwija.
Każdy
zawód ma, moim zdaniem, jakąś swoją tajemnicę. To, czego jego przedstawiciele
nie mówią nikomu, zmuszeni etyką albo własnym sumieniem do milczenia,
ukrywania, nie mówienia światu, kto jakie miał grzechy a kto jaką grzybicę. W
przypadku korektorów nie jest to raczej regulowane prawnie ani społecznie (bo
kto niby myśli o tej grupie zawodowej), ale mam wewnętrzne poczucie, że tak
powinno być. W błędach człowieka też siedzi sporo jego duszy, i to przeważnie tej
strony, której wolałby nie ujawniać. W błędach siedzi to, czym bardzo łatwo
ośmieszyć, co doskonale widać w tych komicznych gównoburzach w Internecie, gdy
jedne australopiteki wytykają drugim ortografy w komentarzach.
Pomagałam
też kiedyś w innym czasopiśmie, które było związane ze środowiskiem trochę mi
znanym, i znalazłam w nim tekst dość specyficzny – patrzę więc na nazwisko – o,
znam gościa. Fajną muzykę robi. W zasadzie błędy też. Dawno nie widziałam tylu
różnych opcji cudzysłowów użytych w jednym tekście (to znaczy – znaków mających
być w wyobraźni autora cudzysłowami). Zadumałam się – nie możemy od nikogo
wymaga poprawności. W końcu stracilibyśmy przez to pracę. Lubię ludzi, którzy
nie chcą albo nie mogą nauczyć się tego, czego ja się nauczyłam, bo przeważnie
dają mi pieniądze na nowe książki i głupie rzeczy. Ale czasami muszę wchodzić w
czyjś intymny świat anarchii cudzysłowów, połamanych zdań, dziecinnych błędów,
okropnej maniery językowej, i gwałtem zmuszać to wszystko do ruszenia tyłka i
ustawienia się w szeregu. Żeby inny ludzie tego nie zobaczyli. Żeby nie
wykorzystali tego do wrednych celów. Czyli w zasadzie tak samo jak z tą
grzybicą, brakiem przedniego zęba albo nieładnymi grzeszkami, które chętnie
przytuliłaby opinia publiczna, ale ktoś stoi na straży, ktoś milczący, kto
bardzo stara się nie odszukiwać najgorszych autorów na fejsie, nie odnosić się
z pogardą dla ludzi piszących Tytuły W Ten Okropny Sposób, nie widzieć na
miejscu człowieka tych wszystkich brakujących przecinków. A co będzie dalej?
Mam nadzieję, że zobojętnienie, oby
nie zmendowienie się.
PS.
Nie ufam gadaniu w stylu „Czemu się wstydzisz u lekarza, myślisz że oni o tym
rozmawiają, jakie ty masz problemy?” W księgarni, w której pracowałam, każdy
fakt kupienia przez kogoś którejś z ciekawszych książek erotycznych był
odnotowywany śmieszkami na zapleczu. Jestem przekonana, że znudzeni ludzie
pracy przyglądają się bardzo bacznie swoim klientom, żeby mieć potem co
opowiadać przy piwie (w końcu sama bym tak robiła).
***
W momencie publikacji tego wpisu mamy ze skursywionymi 80 lubiejek na fejsbuczku – nigdy nie spodziewałam się takie splendoru i czuję się wręcz zbyt energiczna z powodu motywacyjnego kopa do pracy na blogiem! Szczególnie nad szatą graficzną. Grafika z boku się zmieniła na świetny portret autorstwa Pianki, ogarnijcie, jakie jeszcze ładniutkie rzeczy tworzy!
Chwilowo mam kłopoty z robieniem zdjęć, o czym pisałam na fb, jak i z czytaniem książek. Spodziewajcie się recenzji klasyki, gdy przebrnę przez kilka najnowszych lektur. To już ta epoka, żeby spokojnie Wam o niej pisać, czyli Młoda Polska. :3
Pozdrawiam serdecznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz