Skursywieni dają się porwać nurtowi wakacji i mają nadzieję, że teraz pisać będą ładnie, często i regularnie. Chyba że akurat zdarzy się siedzieć bez kontaktu ze światem w jakiejś leśno-górzystej głuszy. Skursywieni nie ogarniają idei, że ktokolwiek ma być ciągle online, by budować swoją markę, utrzymywać kontakt z odbiorcami i wrzucać estetyczne zdjęcia ze swojego życia, szczególnie że nie mają swojej marki, kontaktu z odbiorcami i ani grama estetyki. Ani życia.
Tygodniówka w końcu ma szansę stać się prawdziwym cyklem, a nie pomysłem z dużą szansą na niepowodzenie!
W ramach przypomnienia, czym tygodniówka jest:
Każdy, kto pracował w pracy mało wymagającej, chwilowej i niestałej, czyli przeważnie na ulotkach albo jako żywa i nieco zmęczona reklama na starym mieście, tudzież wielki kubełek chińskiego żarcia, zna pojęcie tygodniówki i masę emocji, które się za nim kryją. Tygodniówka to młodość – bo nikt dorosły i poważny nie zgodziłby się na taką pracę. Tygodniówka to wolność – odbierasz ją w piątek, połowę wydajesz na zupełnie zbędne ci książki i żarcie, a za resztę możesz jechać i na koniec świata, i już się w pracy nigdy więcej nie pokazać. Tygodniówka to też rzecz nieco gówno warta, bo stawka za godzinę pracy rzadko wynosi więcej niż 10 zł, i utrzymać się, spełniać się albo godnie prowadzić się za tygodniówkę nie da. Tygodniówki są szalone, niepewne i niestałe, obiecują nieziemskie rozkosze w pobliskiej księgarni; obiecują, że w piątek będziesz mógł powiedzieć kumplowi, żeby przyszedł po ciebie „do pracy” (jak jakiś dorosły człowiek!) i będziecie mogli razem iść na lody i posiedzieć nad wodą bieżącą.
Patrząc na to mniej poetycko, tygodniówki są co tydzień, i takie też było źródło pomysłu, by nazwać tak cykl cotygodniowych (na razie dość nieregularnie cotygodniowych) wpisów zawierających formułę dobrze znaną w świecie blogowym, czyli zbiór artykułów, tekstów, blogów, zdjęć, memów, muzyki i jakichkolwiek innych towarów, które można podlinkować i napisać o nich kilka słów.
Wielki Buk to nie jest mój ulubiony blog książkowy (za modny, ot co), ale ten tekst pokazuje kilka trendów, o których myślałam, ale nie do końca potrafiłam określić - jeżeli macie podobnie to poczytajcie!
Lubię takie listy. Zasadniczym ich problemem jest tylko to, że w
większości wyglądają jak mój spis
lektur na studia. Widocznie ze studiów wyjdę nie jako magister, a jako Superspec od klasyki literatury, który nie ma już co w życiu czytać. Zerknijcie
sobie na spis książek zaproponowanych przez pisarzy z różnych państw.
Świetny blog, który
niedawno odkryłam, bardzo merytoryczny, bardzo starannie prowadzony, bardzo
krytyczny, skupiony na literaturze s-f. Coś, czego szukałam od dawna.
Absolutnie nie kategoria "pisanina nastolatka" ani "recenzuję
wszystkie nowe książki i wszystkie pozytywnie".
Kolejny ważny dla mnie blog godny polecenia (czy może już go
polecałam?), bardzo merytoryczny, patrzący na problemy popkultury z rożnych
stron i w sposób nieporównywalnie głębszy, niż zazwyczaj czynią to jej
odbiorcy. Co tu dużo mówić, autor
widzi drugie tyle, co ja widzę, i bezczelnie mi to wytyka. Kocham i nienawidzę.
Jedyny fanpage bloga, który
obserwuję naprawdę z wielkim zainteresowaniem (jest też bardzo żywy i
ruchliwy).
Cudowny tekst Zwierza o lenistwie, które tak naprawdę nim nie jest, chociaż mam wrażenie że moje lenistwo
jest naprawdę takim podręcznikowym lenistwem, niestety.
Ku własnemu zdziwieniu używam tego medium stosunkowo często. W tym tygodniu rozpoczęłam cykl "Dziwne książki z roboty". Jego źródłem jest fakt, że ostatnio płacą mi za czytanie... i bycie żywą reklamą, w czym mam już pewne doświadczenie. Pracując tak w księgarni mam niepowtarzalną okazję przeczytać cały asortyment, co właśnie robię. Wybieram książki w sposób mocno losowy, czeka więc Was kilkanaście szybkich recenzji dziwnych rzeczy, zaczynając od tematyki fantastyka/s-f.
Ilustracje pochodzą z książki "O katastrofach kosmicznych" dra Zalewskiego, rok 1926, książka pochodzi natomiast z Polony
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz