![]() |
Zuzanna Szmidt, fot. Bartek Makowski |
Mam na
imię Hipis i chodzę na slamy już od dwóch lat. Nie pamiętam, jak się to zaczęło, skąd był pomysł ani jaki był
mój pierwszy slam. Niestety,
ludzie czasami zapamiętują takie głupie drobiazgi jak swoje narodziny, pierwszą
komunię i pierwszy dzień w liceum, a nie pamiętają swojego pierwszego slamu. Próbując obliczyć, kiedy to było, posługiwałam
się moimi relacjami towarzyskimi, bo tak się składa, że ze slamami wiążą się w
moim życiu konkretne osoby i relacje. Czy to znaczy, że na slamy nie chodzi się
samemu? Niekoniecznie, ale podkreślam tym pewną charakterystyczną,
społeczną rolę slamów, którą dostrzegam i zaraz rozwinę.
Słowem wstępu: nie wiem, który slam jest najlepszy, ale bydgoski Tupot Poetycki w Mózgu ma najlepsze zdjęcia i najukochańszą naszą prowadzącą Zuzannę Szmidt, więc wszystkie zdjęcia w tego wpisu są właśnie z Tupotów i są autorstwa Bartka Makowskiego. Po więcej wbijajcie na facebooka.
Slamy,
pomysł amerykański, zawitały do Polski w czasach dla mnie już historycznych,
czyli w 2003 roku, ale wyjaśnianie jakoś szerzej ich historii wydaje mi się na
razie zbędne. To, co musicie wiedzieć, zanim cokolwiek Wam napiszę, zanim
cokolwiek mojego przeczytacie, to zasady slamów, określające ich sposób
bytowania.
Slamy
to klubowo-kawiarniane zawody w mówieniu
wierszy, przypominające stand-up albo performance, w których zwycięzcę wybiera publiczność poprzez głosowanie. Slamer występuje
z własnymi, osobiście napisanymi utworami i bez
żadnych rekwizytów (poza
telefonem czy zeszytem z tekstem), ma trzy minuty, żeby zauroczyć publiczność,
która następnie głosuje, zazwyczaj
przez podniesienie ręki. Ile rąk, tyle punktów, czterech najlepiej punktowanych przechodzi do półfinału, następnie dwóch do finału, alkohol się leje, gdzieś tam jest przerwa na papierosa,
bladzi jak papier nowicjusze zostają wyniesieni w celu dotlenienia.
Zasady
głosowania mogą się lekko zmienić, ale nieśmiertelne są zasady: żadnych rekwizytów, trzy minuty (w dogrywkach jedna) i
głosowanie publiczności. Dzięki temu slamy są niezwykle demokratyczne,
nieprzewidywalne i swobodne. Jak to gdzieś przeczytałam, nie ma atmosfery
skupienia na poezji jak na wieczorku poetyckim. Absolutnie nie ma! Slamami rządzą emocje, a nie
logiczna, przemyślana interpretacja z uwzględnieniem środków poetyckich. Dlatego są cudowną odskocznią od
zajęć na filologii i niezwykle poszerzają poetyckie horyzonty.
![]() |
Smutny Tuńczyk, fot. Bartek Makowski |
A
przede wszystkim, slamy są idealnie skrojone dla laików, i będę to powtarzać ciągle – laikom nawet jest się chyba łatwiej
wciągnąć. Ja na początku byłam wiecznie poirytowana kiepskim poziomem co niektórych występów, i pomógł na to dopiero
alkohol i występowanie samemu :P Idąc na slam nastaw się na jedno – zapewne
będzie na scenie i na widowni kilku filologów polskich (może niekoniecznie twoja polonistka z liceum, ale kto wie),
ale w większości będą to prości laicy, niedrukowani, nie czytający codziennie
do poduszki Szymborskiej, i to ta laicka większość na widowni zadecyduje, kto
wygra. Więc bez spiny (kto w ogóle wymyślił, że poezja to coś strasznie poważnego, sztywnego i trudnego? Nienawidzę tego podejścia :c).
Łatwo
się wciągnąć też dzięki emocjonalności. Jeżeli ktoś myśli, że poeci po prostu
wychodzą na scenę, koniecznie w garniturach, i czytają tonem Herberta (dzisiaj
słuchałam czytającego Herberta, dlatego akurat po nim jadę, nic osobistego) to
może być na slamie lekko zdziwiony. Nie bez powodu wspomniałam o performance. Poeci prawie
dosłownie stają na głowie, żeby wzbudzić uczucia publiczności i jak najlepiej
oddać ideę swojego utworu. A więc chodzenie, kładzenie się, turlanie, stanie
boso na swoim zeszycie z poezją, krzyczenie, śpiewanie, rapowanie, gdakanie,
improwizowanie na podstawie podpowiedzi z widowni itd. są czymś naturalnym (i
wszystko to piszę ze swojego doświadczenia, przecież dość skromnego!). Warto
też przygotować np. chusteczki, które przydadzą się nieźle, gdy łzy śmiechu albo smutku będą Wam kapać do
piwa (bez hiperbolizacji, na ostatnich dwóch
poznańskich slamach miałam łzy w oczach chyba z pięć razy).
Sami
slamerzy również nie szczędzą
sobie emocji – oczywiście, zależy kto, ale czasami łamią się głosy od wzruszenia
lub stresu, i często publiczność docenia punktami taką autentyczność.
Występowania na slamach to inna sprawa, na razie omawiamy drugą stronę, ale
pamiętajcie, że może wystąpić każdy.
A o co
chodziło mi z tą społecznością? Slamy, ze względu na swoją luźną formułę, o
wiele bliżej są jakiejś imprezy w pubie niż wieczorku poetyckiego. Oczywiście
też zależy, gdzie się odbywają. Ja jestem związana ze sceną poznańską i
bydgoską. Poznańska migruje, ale zazwyczaj są to puby, bydgoska jest ściśle
związana z kultowym klubem Mózg.
Przez to autentycznie nie wyobrażam sobie slamu bez charakterystycznego zapachu
piwa i tytoniu, tej typowej mieszanki każdego pubu. Myślę, że takie
miejsca sprzyjają kontaktom towarzyskim.
Nie
wyobrażam sobie slamów bez tego
wymiaru społecznego. Zazwyczaj chodzę z kimś, w Bydgoszczy mam dość stałą ekipę – wręcz przyjeżdżam do tego dawniej rodzinnego miasta już tylko na slamy i
widzę się z ludźmi głownie na slamach. W Poznaniu różnie. Kojarzę już też organizatorów, prowadzących, slamerów...
Jednym kibicuję bardziej, innym mniej, z jednymi gadam, innych kojarzę z
widzenia, no ale ja to jestem nieśmiała, wiecie. Mój bardziej społeczny towarzysz jest już z połową Mózgu na ty. Gdy chodzisz w miarę regularnie
ludzie zaczynają też rozpoznawać Ciebie – jak to się mówi, stajesz się meblem. Stałym elementem krajobrazu. Tą ekipą, która zawsze siedzi w pierwszym rzędzie. Nie
kibicuję Lechowi Poznań, nie interesuje mnie sport, nie chadzam na imprezy ani
religijne wspólnoty, więc swoje
potrzeby przynależności do grupy i kibicowania komuś spełniam głównie na slamach. Przy takim nastawieniu to,
kto wygra ogólnopolski finał
naprawdę staje się rzeczą istotną.
Podsumowując – jeżeli chcecie zmienić swoje niezdrowe podejście do poezji wyniesione z
liceum (syndrom Słowackiego), pokłócić się z bliskimi o to, kto lepiej stosuje przerzutnie poetyckie,
popatrzeć na zabawnie zachowujących się ludzi, powzruszać się, napić piwa, a
przede wszystkim odkryć nowe oblicze sztuki, to absolutnie musicie kiedyś pójść na slam. A najlepiej nie kiedyś, tylko na
najbliższy w Waszym mieście. Jeżeli jesteście z Poznania możecie śledzić:
- mnie
![]() |
Marysia Majewska, fot. Bartek Makowski |
Jeżeli jesteście skąd indzie, to polecam
slam.art.pl (i ich facebooka), tu też odsyłam tych, którzy chcą wiedzieć więcej o samych slamach.
Wiem na pewno, że
slamy są w: Gdańsku, Olsztynie, Bydgoszczy, Toruniu, Poznaniu, Gnieznie,
Jarocinie, Warszawie, Krakowie, i Wrocławiu.
Postaram
się dla Was niedługo wygrzebać bardziej potwierdzone i dokładne info, gdzie
szukać slamów w swojej okolicy.
Jeżeli już chodzicie to podawajcie, jakie miasta dopisać.
Wstęp
o slamach zrobiony, i WRESZCIE mogę pisać Wam inne treści o slamach i
slamerach, co mnie naprawdę bardzo cieszy. A skąd ta nagła motywacja? Otóż primo, zaraz kończy się czas składania na
konkurs relacji z ostatniego slamu w Poznaniu, a ja już przekroczyłam limit słów i mam pisarską depresję, a secundo, zostałam
dzisiaj zagadana na wydziale, że ktoś mnie kojarzy ze slamu właśnie, i poczułam
że kurde, no muszę, nie ma przecież wielu osób piszących o slamach. A powinno być!
Do zobaczenia na
najbliższym slamie ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz