Jak na razie, w 2019 jestem w połowie trzeciej książki, więc
podsumowanie czytelnicze minionego roku jest idealnie umiejscowione w czasie
akurat dzisiaj.
Podsumowanie czytelnicze jest o wiele fajniejsze niż blogowe. Jeżeli
skursywieni są czegoś pewni w życiu, to tego, że czytać potrafią całkiem dobrze.
Pocieszają się też odkryciem, że studia nie zniszczyły ich pasji do czytania, i
nadal spełnieniem marzeń byłoby kilka miesięcy spędzonych tylko na czytaniu, rozmawianiu
z przyjaciółmi i chodzeniu po górach (czyli w zasadzie wakacje, ale bez
poprawek, pracy i fundowane przez jakiegoś bogatego oligarchę na przykład).
Koniec marzeń, przejdźmy do liczb (już nie cyfr, bo dostaliśmy
zgłoszenia, że takie żarty z zasadami pisowni bolą naszych czytelników, a tego
nie chcemy).
1_liczby
47 książek według lubimyczytac.pl. Ile naprawdę? Któż to wie. Trzeba
doliczyć do tego artykuły, książki czytane fragmentarycznie i książki czytane
po kilka razy, bo się miało poprawę egzaminu albo ktoś przekładał egzamin na
późniejszy termin, a ja szybko czytałam jeszcze raz wszystkie lektury. Około 50
książek to wynik jak dla mnie standardowy, od kiedy jestem na studiach czytam
co roku tyle samo. Uważam też, że czytam odpowiednio dużo książek, i nie mam
specjalnych ambicji na zwiększanie rocznego wyniku. Czytać 100 i więcej książek
rocznie będę, gdy nie będę musiała poświęcać 80% w ofierze uczelni.
2_opinie
Z wielkim zdziwieniem odkryłam, że napisałam jakieś plany czytelniczena 2018. Och.
Uświadomiły mi one dobitnie pewną dobrą, pozytywną zmianę w moim
czytelnictwie – wreszcie nauczyłam się, że naprawdę lubię czytać to, co...
czytam, a nie sobie wymyślę, że lubię czytać. Oraz że, chwała Bogu, wychodzę z
pewnego szczeniackiego etapu, który niezmierne mnie dzisiaj żenuje swoimi
próbami czytaniami militarnych s-f Bo Przecież Muszę Coś Czytać Dla Rozrywki i
resztkami dawnych gustów, które bez sensu próbowałam reanimować. Pewne rzeczy
się nie starzeją, np. nadal zamierzam powtórzyć sobie całego Wiedźmina i
przeczytać cały Świat Dysku. To są książki, które zostaną ze mną na całe życie.
Ale np. Glukhovski i owe nieszczęsne militarne s-f jak pięść do nosa pasują do
onirycznej, psychodelicznej i pacyfistycznej mnie dzisiejszej.
Porzućmy więc stare plany i udawajmy, że ich nie ma i nigdy nie było.
Co czytałam w tym roku?
Największym, najbardziej spektakularnym i najmocniej mi potrzebnym
odkryciem tego roku było rozpoczęcie czytania „Ziemiomorza” Ursuli K. Le Guin. Kto śledzi mnie na
społecznościowych, ten wie. Recenzji jeszcze nie było, bo się jeszcze nie otrząsnęłam,
plus zostały mi do przeczytania opowiadania. Le Guin jest dla mojej znękanej
duszy jak miód na kaszel, ciepłe pierogi na śniadanie albo wegański fast-food o
drugiej w nocy po trzech piwach. (czyli z jednej strony zbawcze, z drugiej
ryzykowne i obiecujące, że ciało dusza zostanie po ich spożyciu w nieco
innym stanie niż początkowy; nie obiecujące, że lepszym). Ostatni raz na takim
haju lekturowym chodziłam, gdy w gimnazjum czytałam Trylogię, nie przesadzam.
Te bardzo mądre i kochane książki zabrały mi duszę, skierowały moje
myśli na nowe tory i zrehabilitowały w moich oczach fantastykę jako gatunek nie
tylko przygodowych, miałkich książeczek dla nastolatków.
To był dobry rok dla rehabilitowania fantastyki, bo w wakacje zaczęłam
też "Władcę pierścieni". Przerwałam w połowie drugiego tomu (wrócę w
ferie, obiecuję). Recenzję macie tutaj.
Z pozostałych świetnych książek pamiętam:
- „Pogankę” Żmichowskiej - nie spodziewałam się takiego kopa od
literatury romantycznej, na pewno nie spodziewałam się takiego szaleństwa,
takiej przesady i jednocześnie dobrego stylu i jakościowej literatury.
Żmichowska będzie dla mnie kwintesencją tego, co kocham w romantyzmie;
- „Weiser Dawidek” Pawła Huelle, czyli Gdańsk zawsze pozostanie dla
mnie miastem apokalipsy; bądźmy szczerzy, jeżeli czytasz książkę z odpaloną
mapą Gdańska i marzysz o tym, żeby tam pojechać i odszukać miejsca przedstawione
w powieści, to znak, że książka jest świetna;
- „Pantera”, Brecht Evens, czyli komiks który zmienił moje pojmowanie
kolorów i przestrzeni w komiksie, i stworzył stałe poczucie zagrożenia przez
kilkanaście stron (tutaj wpis o niej);
- „Nad Niemnem” okazało się jednak wciągającą obyczajówką z fajną
główną bohaterką, i w ogóle fajnymi bohaterami, dobrym zakończeniem i takim
ciepłem wewnętrznym, które rzadko spotykam w swoich lekturach (wpis o nim);
- pokochałam Marię Janion za „Wampira. Biografię symboliczną”, czyli
jak pisać naukowym językiem o nekrofilii;
- zabiła mnie (ale pozytywnie) „Czarodziejska góra” Manna. Zrecenzuję,
gdy uda mi się przeczytać ją ponownie, bo jak na razie jest to czysty mętlik w
głowie. Ale wspaniały mętlik.
Najgorsze książki to te, które czytałam w wakacje w pracy (tutaj wpis),
co jest dobrą nauczką, żeby nie czytać wszystkiego, co wpadnie w łapy. Na tle roku słabo wypada też
"Gambit" Cholewy (recenzja tutaj). Nie polubiłam się z Markiem Hłaską
(obrzydza mnie jego stereotypowa męskość i podejście do kobiet), rozczarował
mnie też wspomniany już Glukhovski swoim
"Witajcie w Rosji", książce tak nijakiej, że gdybym nie miała
fotek śmiesznych ilustracji, to bym zapomniała, że ją czytałam. Oraz oczywiście "Szpony i kły",
zbiór grafomańskich opowiadań o świecie Wiedźmina. Jak widzicie, nie bez powodu
narzekałam na swoje dawne przyzwyczajenia w kwestii czytania science-fiction i
fantastyki kiepskiej jakości. Czasy Pilipiuka minęły bezpowrotnie, moi drodzy.
Sposób czytania książek ewoluował mi najbardziej, gdy poszłam na
studia, jednak blog też przyczynił się do pewnych zmian. Przede wszystkim
staranniej zapisuję, co ostatnio czytałam, i mam więcej motywacji do czytania
książek „dla siebie” (nie lektur - na filologii polskiej czytanie nie tylko
lektur jest trudne, ale istotne dla zachowania kontaktu ze światem/równowagi
psychicznej). Dalej – już podczas czytania staram się wynotowywać spostrzeżenia
i opinie, i to nie takie „naukowe”, tylko bardziej osobiste, skupione na moim
indywidualnym odbiorze albo porównujące dany motyw z motywami z innych książek,
bo takich właśnie informacji potrzebuję do napisania notki.
Nagle muszę mieć własne zdanie o tym, czy książka jest fajna czy nie, i
umieć je uargumentować (znowu – to nie jest umiejętność, którą rozwijam na
studiach). Bardziej patrzę też na warsztat, budowanie postaci, sceny
kulminacyjne, błędy w tym – to wszystko, co jest istotne w popkulturze, a w
lekturach akademickich nie bardzo.
Przed napisaniem recenzji czytam też, co o danej książce piszą inni
blogerzy, bo pozwala to złapać dobre punkty odniesienia i napisać swój wpis
jako krytykę czyjegoś wpisu (w końcu jesteśmy skursywieni, a nie mili),
uzupełnienie czy polemikę. Albo odkryć „Ej, to serio tak jest, nie zauważyłam!”
Zakupy książkowe w tym roku były nadzwyczaj
udane. Nie robię takich podsumowań co miesiąc, bo z racji warunków lokalowych
kupuję mało książek; jak już, to tylko dobre.
Dwie książki udało mi się wygrać: Panterę
i zbiór dzieł Bursy (który chwilowo
pożyczyła siostra), i jestem przeszczęśliwa, bo to oszczędność ponad stu pln.
Poza tym kupiłam:
- trzy tomy Le Guin;
- biografię podwójną Beksińskich
- najnowszy tomik Bąka (i dostałam za darmochę najstarszy)
- jeden numer Czasu Kultury
- Sontag „Przeciw interpretacji i inne eseje”
- ze dwa Lemy
- dwa komiksy, w tym "Maus"
- "Skrzywdzeni i poniżeni" Dostojewskiego w nawet akceptowalnym wydaniu
- pewnie coś jeszcze, ale nie pamiętam i nie prowadzę ewidencji
3_plany i cele
Jak wspominałam, uważam, że czytam dość dużo książek, i nie chcę
obarczać się przesadną ambicją czytania ich jeszcze szybciej i intensywniej.
Nie wyznaczam sobie żadnego wyzwania książkowego, aczkolwiek podświadomie dążę
do tego, żeby mieć te 52 książki w roku. Takie to sympatyczne mi się wydaje,
książka co tydzień jak kawa każdego poranka.
Wyzwaniem, które podejmuję, jest zapisywanie każdej książki na
lubimyczytac.pl, bo to bardzo przydatne narzędzie i niezwykle porządkujące
kogoś tak chaotycznego jak ja.
Co chciałabym przeczytać w 2019?
Plany na cały rok to trochę za wielkie plany, moim zdaniem. Gust
książkowy płynny jest, do różnych lektur się dojrzewa, a z innych się wyrasta,
jak widzę na przykładzie roku 2018. Więc jeżeli mówimy o planach, to raczej na
najbliższe dwa miesiące, czyli styczeń i
luty:
- dokończyć „Władcę Pierścieni”!
- dokończyć „Ziemiomorze” i wszystko Ursul K. Le Guin, co uda mi się
dorwać w bibliotece;
- przeczytać coś popularnonaukowego – widzę obecnie wielką popularność
tego gatunku, który uwielbiałam jako dziecko, a porzuciłam zupełnie jako
dorosła, i czuję się trochę poza obiegiem. Interesuje mnie, czy faktycznie
warto w ten sposób rozszerzać wiedzę, czy to jeszcze nie to, co mnie zadowoli.
Owocnego, mam nadzieję że już zaczętego roku czytania Wam życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz